Nissan 350Z. This is Sparta!

Nie wiem jakie warunki bytowe panowały w koszarach w Sparcie. Zapewne o stokroć gorsze niż w 350Z. Ale ten Datsun jest właśnie takimi współczesnymi koszarami.”

Zazwyczaj felietony trafiające na tę stronę tworzone są przez dwie osoby. Najpierw Grzesiek wpada na pomysł pierwotny, do którego dorabia krótką analogię. Wiecie, na zasadzie skojarzeń charakteru opisywanego wozu z jakąś sytuacją bądź konstruktem myślowym. Następnie, dostając tak zwaną surówkę, jestem w stanie rozwinąć jego myśl, dorabiając zgrabne porównania i alegorie. Tym razem jednak, Grzesiek postanowił zresetować swój system i pojechał kontemplować Międzyzdroje. To oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze zostałem pozostawiony sam sobie, a wierzcie lub nie, jego pomysły w istocie bardzo mi pomagały. Pozwalały znaleźć punkt zaczepienia rzeczywistości, do którego później mogłem dorobić całą historię. Po drugie jednak, Międzyzdroje to miejscowość, w której można znaleźć największy odsetek turystów zza naszej zachodniej granicy. A to oznacza kolejne dwie rzeczy.

Raz, że Grzesiek będzie się czuł jak u siebie, bowiem jak inaczej mogę określić odczucia miłośnika jedynej słusznej, niemieckiej motoryzacji. Dwa, że może w końcu uda się pogadać z kim trzeba i Niemcy wreszcie zapłacą nam za te wychwalanie ich przemysłu motoryzacyjnego? Miejmy nadzieję. Ja jednak zostałem na miejscu i muszę znaleźć swój własny, osobisty punkt zaczepienia jeśli chodzi o felieton na wtorek. I jak to zwykle bywa, najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze. Ale po kolei.

Nissan musi być niesłychanie dumny z logo „Z”. Zetki są dosłownie wszędzie.

Nie będę raczej odosobniony w twierdzeniu, że gusta motoryzacyjne możemy z grubsza podzielić na trzy grupy. Pierwsza to taka, do której należą auta kompletnie nie ujmujące nas za serce. Są w nich te, których szczerze nie cierpimy i nie chcemy mieć z nimi absolutnie nic do czynienia. Są też takie, które są nam całkowicie obojętne. Po bliższym spotkaniu z takim wozem okazuje się, że nasze pierwotne odczucia były jak najbardziej trafne. Bądź jest jeszcze gorzej niż się spodziewaliśmy. Do kolejnej grupy można zaliczyć wozy z drugiej strony barykady. Auta, w których zakochaliśmy się na zabój od pierwszego wejrzenia. A możliwość wskoczenia choćby na chwilę na jakimś zlocie jedynie utwierdza nas w przekonaniu, jak fenomenalnymi są konstrukcjami. Jak wszystko nam w nich pasuje i odpowiada. Z całą pewnością wiecie co mam na myśli.

Jest jednak jeszcze trzecia, najtrudniejsza grupa. To auta, o których w pierwszej chwili nie jesteście w stanie powiedzieć nic emocjonalnego. W dodatku przez długi czas nie macie za bardzo możliwości wyrobienia sobie o nich rzeczywistej opinii. Wiecie, to podobne uczucie gdy spotykacie listonosza. Facet albo kobitka, którą widujecie średnio trzy razy w tygodniu. Mówicie sobie dzień dobry i do widzenia, wymieniacie serdeczne uśmiechy i życzycie wszystkiego dobrego. Ale czy Wasz listonosz jest osobą godną zaufania? Czy chcielibyście się z nimi wybrać na piwo? Skąd u licha macie to wiedzieć. Przecież to Wasz listonosz. Funkcja, nie osoba. I podobna sytuacja ma miejsce z trzecią grupą wozów.

350Z

Nawet po otwarciu drzwi wita nas „Zetka” na kratce nawiewu.

Wiecie, że istnieją. Jeśli to terenówka to wiecie również, że fenomenalnie radzi sobie w terenie. Jeśli to sportowy wóz, zdajecie sobie również sprawę, że cała masa ludzi chwali sobie jego zachowanie i prowadzenie. Znacie ich dane techniczne, więc możecie z grubsza ocenić w jaki sposób jeżdżą. Ale z jakiegoś powodu nie wywołują w Was żadnych odruchów ludzkich, związanych z emocjami. Dopiero w momencie, w którym macie przyjemność się tym autem przejechać, trafia on do jednej z pozostałych grup. Albo się w nim zakochujecie, albo szczerze go nienawidzicie.

Dokładnie taki problem miałem z Nissanem 350Z. Lubię japońską motoryzację, nie będę tego ukrywał. Szanuję i doceniam dorobek Nissana sprzed 1999 roku. Ale późniejsze modele? Jakoś mi nie pasują. Stały się zbyt międzynarodowe i globalistyczne, utraciły tego pradawnego ducha samurajów. I pomimo, że zawsze szanowałem zarówno GT-R’a, Patrola jak i obie Zetki, to nigdy nie miałem okazji na dłużej poobcować z żadnym z nich. Owszem, swego czasu zdażyło mi się przejechać 350Z, ale to było dawno temu. Jedyne co z tamtej sytuacji pamiętam to fakt, że 350Z nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia.

350Z

Dla niektórych linia 350Z jest jedną z najładniejszych, czystych linii coupe. Dacie wiarę, że niegdyś kompletnie nie robiła na mnie wrażenia?

Jednakże, jak to mówią, do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. W zeszły weekend miałem okazję poobcować z 350Z niemalże trzysta kilometrów, gdy wracałem z Poznania do domu. Jako że autostrada to nie szczególnie dobry teren dla małych, sportowych coupe, odpuściłem sobie stanie w korkach na A2 i zdecydowałem się wracać zwykłymi DK i DW. W pierwszej chwili wóz cholernie mnie denerwował. Lubię małe, sportowe wozy, ale tutaj czułem się jak sardynka w puszce. Najgorsze okazały się fotele. Twarde, wąskie i w dodatku uwierały mnie zarówno w nogi jak i plecy. Po godzinie jazdy musiałem zadzwonić do mojej dziewczyny, która leciała drugim autem, że robimy małą pauzę.

Wysiadając wyglądałem jak stetryczały, stary dziad. Nie mogłem wyprostować się w krzyżu, a nogi zdrętwiały mi w pozycji pół zgiętej. Do tego ogłuchłem przez trzycalowy przelot. W pewnym momencie nawet zwątpiłem czy to co robię ma jakikolwiek sens? Zawsze zakochany byłem w sportowych wozach, strzelających wydechach czy twardych zawieszeniach. Ale kto u licha chciałby taki samochód na co dzień? Przecież to absolutnie bez sensu.

350Z

„350Z nie jest autem miękkim. Ani delikatnym.”

Ale wiecie co? Po kolejnej godzinie zacząłem się przyzwyczajać. 350Z nie jest autem miękkim. Ani delikatnym. To prawdziwy brutal, który łapie jedną ręką w talii, a drugą za włosy. Jednak po półtorej godziny, gdy przestałem już czuć ból w nogach bo zwyczajnie krew przestała już do nich dopływać, zaznałem olśnienia. Wjechaliśmy na odcinek drogi leśnej, który upstrzony był zakrętami i wirażami. Twarde, niewygodne i ciut przyciasne fotele stały się idealne. Krótka, irytująca skrzynia stała się zbawieniem. Mała, ciężka kierownica zespaja się z Waszymi rękoma i staje się ich naturalną protezą. Swoją drogą dawno już nie jechałem autem, który w tak precyzyjny sposób przekazywałby informacje płynące z kół do koła kierownicy. Nissan powinien zająć się rozwijaniem technologii wszczepów bionicznych. Gdyby takie powstały, ani chwili nie wahałbym się przed zamianą swoich rąk na te wyprodukowane przez Japończyków.

350Z

Niezła paszcza.

A na dodatek ten dźwięk. Czy raczej powinienem powiedzieć skowyt. Z założenia lubię głośne wydechy. Jednak nie znoszę przegięcia w drugą stronę. Zawsze ceniłem sobie barwę dźwięku, charakterystyczny bulgot i tendr o wiele bardziej niż sam poziom decybelarzu. Ale w 350Z całkowicie zapomniałem o jakichkolwiek rozważaniach na temat sensu istnienia czy prawego łuku, do którego właśnie zbliżam się z odrobinę za wysoką prędkością. Poprzedni właściciel zamontował w niej trzycalowy przelot, który nie zmienia dźwięku seryjnego auta, a jedynie go uwydatnia i podbija kolejne echa wybuchów mieszanki paliwowo powietrznej. Trzy i pół litrowa, niemal trzystu konna V-szóstka nie brzmi jak żadna inna V-szóstka którą znam. Większość V6 stworzona jest aby zastąpić aksamitne brzmienie V8 w dobie ekologii i dbania o populację świstaków. Ale w tej coś chyba poszło nie tak.

Słuszna maszyna. I słuszna pojemność. To se ne wrati.

Dźwięk roznosi się po całym aucie. Ma się wrażenie, że dobiega zewsząd. Przy odpuszczeniu gazu raczy nas realnym strzałem dopalanego paliwa w wydechu. Nie jakimś pierdzeniem, które jest wynikiem dotryskiwania dodatkowego paliwa do wydechu. To realne, racjonalne dawki mieszanki paliwowo powietrznej, która zwyczajnie nie zdążyła spalić się wewnątrz komór spalania. Marnotrastwo cennego surowca i całkowicie zbędna emisja dwutlenku węgla do atmosfery. Jestem przekonany, że lobby ekologiczne właśnie dlatego chce zakazać samochodów spalinowych od 2035 roku. To wina 350Z. Bez dwóch zdań.

350Z

Chcę Wam jedynie przez to powiedzieć, że 350Z w moim przypadku okazała się strzałem w dziesiątkę. Autem, które obudziło we mnie młodego, uśmiechniętego chłopaka. Który dawno już nie miał tyle frajdy z prowadzenia auta. Bo nie chodzi w niej o to, żeby ścigać się z każdym spod świateł. Nie chodzi też o to, aby kręcić silnik do odcinki na każdym biegu. Tu chodzi o coś więcej. O walkę i o przetrwanie. O przełamywanie swoich naleciałości francuskiego pieska, wychowanego na welurach. Nissan 350Z to auto brutalne, męskie i niewybaczające błędów. Wszystko chodzi twardo, sztywno i nie ma zamiaru z Wami współpracować.

„Jeśli chcecie zmienić kierunek jazdy, musicie szarpnąć kierownicą, a jeśli jednocześnie kopniecie pedał gazu, wóz ukarze Was najpierw kopniakiem w potylicę, a następnie próbą zabicia Was o najbliższe drzewo.”

Jeśli chcecie zmienić bieg, musicie najpierw kopnąć sprzęgło nogą, która została pozbawiona krwi, a następnie wyrwać lewarek z obecnego położenia. Następnie jednym, silnym, zdecydowanym ruchem wrzucić go w następne. Jeśli chcecie zmienić kierunek jazdy, musicie szarpnąć kierownicą, a jeśli jednocześnie kopniecie pedał gazu, wóz ukarze Was najpierw kopniakiem w potylicę, a następnie próbą zabicia Was o najbliższe drzewo. Jeśli z kolei zechcecie dać na luz, zwolnić i ująć gazu, podskoczycie ze strachu przed serią z karabinu maszynowego wydobywającą się gdzieś z tyłu. Tak jakby chciał Wam przez to powiedzieć – a co ty do cholery robisz?! Gaz do dechy, kmiocie! Bo zarobisz kulkę w łeb!

350Z

350Z to nie jest auto dla miękkich graczy i lalusiów w rurkach. Ono do prawdy potrafi obudzić w chłopcu prawdziwego mężczyznę. Czyli dać nam facetom to, czego w XXI wieku najbardziej nam brakuje. Porządnej dawki strachu, niepokoju i walki o przeżycie. W Starożytnej Sparcie w wieku siedmiu lat zabierano młodych chłopców z rodzinnego domu i umieszczano ich w koszarach. To tam do trzydziestego roku życia musieli oni walczyć o przetrwanie. Dostawali tęgie lanie na treningach i wyciskano z nich siódme poty. Wystawiano ich na wszelkie niedogodności i niewygody, aby finalnie przekuć miękkie, dziecięce ciała w twardych, zahartowanych mężów. Nie wiem jakie warunki bytowe panowały w koszarach w Sparcie. Zapewne o stokroć gorsze niż w 350Z. Ale ten Datsun jest właśnie takimi współczesnymi koszarami. Potrafi zrobić z niedzielnego kierowcy prawdziwego wojownika.

350Z

Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Nissana

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.