Audi R8 to niewątpliwie wyjątkowy super samochód. Stworzył swoją własną, unikatową niszę.
Wbrew dzisiejszym trendom, każącym wszem i wobec ogłaszać, że wszyscy jesteśmy sobie równi, w rzeczywistości wcale tak nie jest. I nie chodzi o to, że czarny jest gorszy białego, a żółty ma na dobrobyt tych pierwszych pracować. Wic polega na tym, że na świecie nie ma dwóch identycznych osób. Różnimy się od siebie kolorem skóry, wzrostem, inteligencją, charakterem, marzeniami, przeszłością i ambicjami. Próby wmawiania nam, że jest inaczej, prędzej czy później i tak spalą na panewce. Żeby istnieli ludzie mądrzy, muszą rodzić się głupcy. Ażeby po świecie chodzili ludzie piękni, muszą oni poruszać się pośród brzydali. To dość przykre, gdy głębiej się nad tym zastanowić. Niesprawiedliwe, chciałoby się rzec. Lecz jak najbardziej powszechne, naturalne i normalne. I nie można mieć o to do nikogo pretensji. Co najwyżej do Stwórcy, który w taki sposób nasz świat ulepił.
Niemniej jednak, o ile ludzie nie są tacy sami, o tyle są do siebie podobni. Paradoks tkwi bowiem w naszych pragnieniach, potrzebach i emocjach. Na tych polach jesteśmy do siebie łudząco podobni. Nie znam chyba nikogo, kto nie chciałby być szczęśliwy. I choć szczęście dla każdego z nas oznacza coś zupełnie innego, sam fakt jego występowania i dążenia do niego, jest niemal taki sam. Dlatego ludzi można segregować i zamykać w pewne grupy. Kiepsko to brzmi, przyznaję. Segregacja ludzi. Ale nic na to nie poradzę. Natura nigdy nie była opiekuńcza, łagodna ani matczyna. Ponownie wbrew temu, co nam się dziś próbuje wmawiać. Ona raczej wymagała. Budowała presję, która pchała nas do rozwoju oraz łączenia się w grupy, w których wspólnym mianownikiem był jeden, określony cel. Takie grupy niegdyś nazywano plemionami, później narodami, a wreszcie państwami. Pod tym kątem, po dziś dzień, nic się nie zmieniło.
Żeby istnieli ludzie mądrzy, muszą rodzić się głupcy.
Zaskakujące jest jednak to, jak wśród poszczególnych grup, możemy wyróżniać także podgrupy. I tak grupę, którą roboczo nazwiemy miłośnikami motoryzacji, z angielskiego petrolheads, możemy dalej dzielić, segregując osoby doń należące. Na potrzeby dzisiejszego felietonu, wydzielić możemy dwie podgrupy. Pierwszą z nich stanowią osoby, które kochają swoje cztery kółka, starając się je utrzymać w doskonałej kondycji. Nad radość z prowadzenia i korzystania z maszyny, stawiają pielęgnację, perfekcyjną dbałość o poszczególne podzespoły, nienaganną czystość wnętrza oraz lustrzany blask powłoki lakierniczej. Zazwyczaj takie osoby znajdują swoje wymarzone cacko, a następnie wyjeżdżają nim z garażu wyłącznie w słoneczne dni, po uprzednio skrupulatnie przeprowadzonych badaniach wilgotności powietrza, wyznaczając ryzyka wystąpienia niekorzystnych warunków atmosferycznych. Po każdej, nawet kilkukilometrowej przejażdżce, niemal koniecznością jest ponowna, pełna dekontaminacja lakieru wraz z nałożeniem powłoki ceramicznej. Obowiązkowe jest także profesjonalne pranie wnętrza, tak aby żaden niepożądany pyłek, nie był w stanie się w nim utrzymać.
Ja sam trochę zaliczam się do tej grupy. Między nami, nie widzę w tym nic złego. Jeśli ktoś ma prawdziwą zajawkę, utrzymuje sterylną czystość w komorze silnika oraz laboratoryjny, krystalicznie czysty stan oleju silnikowego i sprawia mu to radość, czemu miałby tego nie robić? Najważniejsze w końcu, jest nasze szczęście. Na drugim biegunie jednak istnieje grupa, która do aut podchodzi w kompletnie odwrotny sposób. Bus ma latać, terenówka taplać się w błocie, a sportowy wóz zużywać około półtora kompletu opon na każde tankowanie. I chwała im za to. Używają aut z charakterem do tego, do czego zostały stworzone. Inżynierowie projektując super samochody, w pierwszej kolejności raczej myśleli o ich właściwościach jezdnych. Czasem mam wrażenie, że projektant odpowiedzialny za Ferrari, które całe życie spędza w klimatyzowanym mikroklimacie utrzymywanym wewnątrz szczelnie zapieczętowanej hali, czuje się nieco zawiedziony.
Po każdej, nawet kilkukilometrowej przejażdżce, niemal koniecznością jest ponowna, pełna dekontaminacja lakieru wraz z nałożeniem powłoki ceramicznej.
Dzieło jego życia, jego Opus Magnum, zamknięte w złotej klatce. Jasne, tam jest bezpieczne. Żaden kamyczek nie uszkodzi drogocennej powłoki lakierniczej. Także żaden suwak nie narobi mikrorysek na drzwiach. Ale u licha, czy o to chodzi? Żeby pakować wymarzony Dream Car do pudełeczka i nigdy nim nie jeździć ze strachu, że coś mu się stanie? Stajemy się chyba odrobinę niewolnikami materii, która przecież stworzona została dla nas. Nie my dla niej. My, ludzie, nie jesteśmy autom potrzebni. One potrzebują tłustego oleju, smacznego paliwka i świeżego powietrza. Nie zaś naszego strachu i obaw przed tym, żeby broń boże nic się im nie stało. Pomyślcie o nich jak o dzikich zwierzętach. Zdrowsze jest wypuszczenie ich na wolność, niosąc pomoc tym najbardziej potrzebującym, nie dopuszczając do poważnych awarii, niż posadzenie ich obok siebie na fotelu przed siejącą propagandę polityczną telewizją. Trzeba pozwolić im żyć na wolności.
Dlatego, starając się wypośrodkować poziom troski o wóz, z możliwością czerpania z niego frajdy, lawiruję pomiędzy to jedną, to drugą grupą petrolhead’ów. Kupno sportowego wozu, szczególnie super samochodu, byłoby fantastycznym przeżyciem. Własne Lamborghini czy McLaren w garażu. Lecz czy w ogóle mógłbym się nim cieszyć? W obliczu wszystkich dziur, niedzielnych kierowców niepotrafiących otworzyć na parkingu drzwi tak, aby nie obić wszystkich zaparkowanych aut w promieniu pięciu kilometrów, sypiących się spod kół kamyków, deszczu, soli drogowej i ogólnie pojętego środowiska? Obawiam się, że nie. I wielu z Was miałoby przecież podobnie. Nie chodzi tu nawet o koszta napraw czy cenę samego auta. Mam kumpla, który posiada idealną sztukę BMW E39. Na prawdę doskonałą. Bez skazy. Co jednak z tego, skoro boi się wyjechać na posypane solą drogi, w obawie przed zrobieniem mu krzywdy? Sam z resztą robię podobnie z moim Datsunem. Tylko czy tak to powinno wyglądać?
One potrzebują tłustego oleju, smacznego paliwka i świeżego powietrza. Nie zaś naszego strachu i obaw przed tym, żeby broń boże nic się im nie stało.
Wydaje mi się, że właśnie nie do końca. Jasne, trzeba o swoją maszynę dbać, serwisować ją i woskować regularnie. Szczególnie, jeśli sprawia Wam to frajdę. Ale, jak to mówią, nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Auta stworzone zostały po to, żeby nimi jeździć. Szczególnie te z charakterem, za którymi tak bardzo szalejemy. Ciężko jednak wyobrazić sobie codzienne użytkowanie dowolnego super samochodu marzeń. Są niewygodne, twarde, niepraktyczne, drogie w zakupie, utrzymaniu i serwisie. Słowem, nie nadają się do normalnej jazdy. Bez względu na to czy będzie to McLaren, Bugatti, Aston Martin, Lamborghini, Ferrari czy jakikolwiek inny super samochód, użytkowanie go na co dzień nie wchodzi w grę. Wszystkie są fantastyczne i wszystkie mają ten sam problem. Można nimi poszpanować na zlotach, wybrać się na małą przejażdżkę i tyle. Przez resztę czasu napędzą nam więcej strachu i trosk, niż dadzą frajdy z jazdy. Wszystkie, poza jednym.
Widzicie, jak we wszystkim, tak i w tym przypadku, najlepszym rozwiązaniem tego problemu jest umiejętność odnalezienia złotego środka. Kompromisu, pomiędzy skrajną opiekuńczością w stosunku do naszego oczka w głowie, a korzystaniu z jego walorów i cieszeniu się z użytkowania fantastycznego dzieła inżynierii motoryzacyjnej. Kiedyś napisałem felieton o BMW Z4, w którym zaznaczałem, jak mocny nacisk Niemcy kładą na utylitarność swoich wozów. I to widać także w Audi R8. Audi generalnie rzecz ujmując, stawiało od zawsze na praktyczność. Nawet ich auta z charakterem takie jak RS2, późniejsze RS4 czy RS6, pomimo niewątpliwych walorów sportowych, wciąż pozostawały autami. Środkami transportu. Czymś do czego w końcu zostały stworzone. Aby wozić nasze cztery litery w te i wewte, razem z całym bajzlem niepotrzebnych klamotów. Dlatego już teraz ośmielę się stwierdzić, że Audi R8 to najlepszy super samochód, jaki możecie sobie sprawić.
Wszystkie super samochody są fantastyczne. I wszystkie mają jeden, zasadniczy problem. Wszystkie, poza jednym.
Spójrzcie na to w ten sposób. Nie jest może niesamowicie przepiękny i nie rzuca się wybitnie w oczy. Szczególnie w stonowanych odcieniach szarości, w których często występuje. Ot ładne, sportowe Audi. Jedynie ktoś kto interesuje się motoryzacją, zwróci nań uwagę. Niemniej jednak, może się podobać. Napakowany jest smaczkami stylistycznymi z każdej strony, a spędzenie dnia podczas woskowania jego kokonu w istocie może sprawiać frajdę. We wnętrzu jest podobnie. Z charakterem, ale bez zbędnych udziwnień. My jesteśmy normalni, rzekli niewątpliwie inżynierowie odpowiedzialni za wystrój kokpitu. Ma być porządnie, przejrzyście, prosto i ergonomicznie. Używanie Audi R8 nie sprawia wrażenia obcowania ze statkiem kosmicznym, do którego prowadzenia powinien być wydawany oddzielny glejt na prawo jazdy kategorii „Spaceship”. Jeżeli jeździliście Golfem albo A-trójką, w mig poczujecie się jak u siebie.
To jednak, co odróżnia Audi R8 od większości super samochodów, to sposób w jaki się nim jeździ. Bez względu na to, czy zdecydujecie się na czadowo wyglądający manual, czy skrzynię automatyczną, dzięki napędowi na cztery koła, nie będziecie mieli wrażenia, jakbyście musieli z wozem walczyć. Zarówno w wersji V8 jak i V10, jest mocne. Bez dwóch zdań. Cholernie mocne. Ale nie sprawia wrażenia, jak gdyby chciało Was zamordować z zimną krwią. Podczas normalnego przemieszczania się, zachowuje się podobnie jak inne sportowe coupe. Centralnie umieszczony silnik przypomina o sobie za każdym razem, gdy mocniej wciśniecie pedał gazu, to prawda. Ale nie stara się oderwać kół od asfaltu przy każdej nadarzającej się okazji. Jednocześnie, gdy już odrobinę poznacie się z Audi R8, z wielką przyjemnością wybierzecie się nim na tor. Taki rozwój wypadków inżynierowie z Ingolstadt również przewidzieli.
(…) spędzenie dnia podczas woskowania jego kokonu w istocie może sprawiać frajdę.
Tak jak mówiłem, Audi R8 nie zostało stworzone do szpanowania. Jasne, robi wrażenie, szczególnie gdy pochwalicie się brzmieniem tabunu ośmiu czy dziesięciu garów. Niemniej jednak, Audi R8 o wiele lepiej czuje się na torze. Dzięki napędowi na cztery koła, okazuje się niesamowicie łatwe w prowadzeniu, przewidywalne i przyjazne. Przynosi tony frajdy z jazdy, jednocześnie samemu dojeżdżając na ów tor i wracając do domu. Niemcy do prawdy odwalili kawał dobrej roboty. Udało im się bowiem stworzyć halo car’a, który zmienił postrzeganie marki Audi w oczach klientów. Z „jakiegoś” producenta samochodów stali się, no właśnie, jacyś. Implementując rozwiązania wyciągnięte prosto z motosportu, takie jak sucha miska olejowa, stworzyli piekielnie skuteczny samochód wyścigowy. Którym w międzyczasie możecie pojechać do pracy, zrobić małe zakupy i odwiedzić rodziców za miastem. Słowem, możecie go używać. Normalnie. Zgodnie z przeznaczeniem. Tak, jak powinno używać się wszystkie samochody świata. Nawet, jeżeli przypadkowo mogą się odrobinę uchlapać.
Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Audi