Ażeby poznać genezę BMW M3 E36 w wersji LTW, musimy sięgnąć do tradycyjnego zbioru przysłów polskich, albowiem…
Jakiś czas temu, temat przysłów polskich posłużył nam do stworzenia wstępu jednego z wpisów. Niemniej jednak, jak nasza Ojczyzna długa i szeroka, stoi przysłowiami i mądrością ludową. Stąd nie sposób oprzeć się pokusie wykorzystania kolejnej, barwnej alegorii rzeczywistości. Jedna z nich brzmi „kto nie idzie do przodu, ten się cofa”. I ciężko się z nią nie zgodzić. Aczkolwiek jest z nią pewien drobny problem, bowiem niekiedy krok może zostać postawiony w zupełnie innym kierunku, niż było to konieczne. A to z kolei prowadzi nas wprost na tereny dzisiejszych Niemiec, konkretnie zaś na Bawarię. Tamtejsi mieszkańcy, znani ze swojego piwa, ludowych strojów oraz przepięknych zamków, postawili właśnie taki, nie do końca właściwy krok.
Mowa rzecz jasna o Bayerische Motoren Werke, które trochę namieszało podczas zmiany generacji swojej trójki z E30 na E36. Seria E30 była bardzo dobrym, porządnie zbudowanym autem. Nie borykała się z większymi problemami, a co najważniejsze, dawała swoim kierowcom to, co obiecywał sam producent. Radość z jazdy. Aczkolwiek w porównaniu do Mercedesa, można było odnieść wrażenie, że wciąż jest niedojrzałym, pełnym energii młodzieńcem. Jego charakter dopiero się kształtuje, w głowie panuje chaos, zaś życiowe cele nie zostały póki co jasno określone.
Technologicznie, E30 przy Mercedesie wyglądało jak włócznia z kamiennym grotem, położona obok miecza ze stali Damasceńskiej.
Dlatego musiała dorosnąć. Stać się bardziej wyrafinowana i poważna, a przede wszystkim, o wiele bardziej zaawansowana technologicznie. BMW E30 było fantastyczne w swojej prostocie, lecz nie tego oczekiwali klienci. Szczególnie, jeśli Bawarczycy mieli chrapkę na podwędzenie ich sprzed nosa Mercedesa. Problem polegał jednak na tym, że ich konkurenci ze Stuttgartu, władowali ogromne ilości siana w swojego Baby-Benza, czyli Mercedesa 190. Było to widać na każdym kroku i rzecz jasna, opłaciło się. Technologicznie, E30 przy Mercedesie wyglądało jak włócznia z kamiennym grotem, położona obok miecza ze stali Damasceńskiej. Zarówno jedno i drugie ma na celu odebrać życie wrogom, fakt. Ale przepaść technologiczną dzielącą oba rozwiązania tego samego problemu, dostrzeżecie w mnieniu oka.
Bawarczycy nie mieli zatem innego wyjścia, jak zakasać rękawy i wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Poszperali zatem w kieszeniach, sprawdzili rachunki debetowe na swoich szwajcarskich kontach i zainwestowali w całkowicie nowe BMW E36. W 1990 roku świat ujrzała konstrukcja, która technicznie kładła swojego poprzednika na łopatki. Wóz był większy, dojrzalszy, bezpieczniejszy i mocniejszy. W zasadzie lepszy niemal w każdym calu. Niemal, bowiem sprawa miała się nieco inaczej w przypadku odmiany BMW M3 E36.
Czysta kartka.
Widzicie, cała magia pierwotnego M3 brała się z jego korzeni. Poprzednia M-trójka pojawiła się w 1986 r. jako samochód homologacyjny. A to oznacza, że do salonów trafił z konieczności, zaś homologację drogową otrzymał wyłącznie przez przypadek. Jego zadaniem nigdy nie było szpanować na ulicy czy wozić dzieci do szkoły. BMW M3 E30 powstało jako zawodnik MMA, który miał dokopać każdemu kto stanie na jego drodze na szczyt w serii DTM. To czy spodoba się klientom, było drugorzędną sprawą i nikt nie przykładał do tego szczególnej wagi. Nie lada zaskoczeniem dla producenta był fakt, że klienci owszem, byli zadowoleni. I to jak! Nie ma przecież nic lepszego niż widowisko wyścigów DTM, w których wygrywa M3 E30, a po wszystkim dźwięk klapnięcia drzwi identycznego wozu, którym beztrosko wracacie do domu z wypiekami na twarzy. Piękne czasy.
BMW M3 E36 było zupełnie inne. Jego charakter poddany został diametralnej przebudowie i kuracji mutagenami. Nie miał nic wspólnego z motosportem czy serią DTM. Nowe M3 było szybkim Gran Turismo, które teraz było mocniejsze, szybsze na prostych i skuteczniejsze na zakrętach. Do tego odpowiednio wykończone i wyposażone, dobrze wyciszone oraz zaskakująco wygodne. Wielu się to spodobało, bo nie ma nic gorszego niż poruszanie się na co dzień niewygodnym autem. Niemniej jednak, prawdziwi entuzjaści i fani oryginalnego M3, mieli skwaszone miny, jak gdyby wgryźli się w cytrynę, lub co gorsza limonkę. M3 E36 straciło zwinny, zadziorny, figlarny charakter małego, lekkiego sportowca. Zamiast tego potrafiło przyłożyć z prawego sierpowego, jednak po kilku takich ciosach, dostawało zadyszki.
(…) prawdziwi entuzjaści i fani oryginalnego M3, mieli skwaszone miny, jak gdyby wgryźli się w cytrynę, lub co gorsza limonkę.
Aczkolwiek, wbrew obecnej sytuacji rynkowej, i tak u nas w Europie nie było na co narzekać. Jeszcze gorszy los spotkał mieszkańców zza Oceanu. Otóż na Starym Kontynencie, trzylitrowa rzędowa szóstka dysponowała mocą 286 KM. A to spora różnica, w stosunku do oryginalnego M3 E30, które miało ich jedynie 200. Ale tak było u nas. Do USA M3 E36 również popłynęła z silnikiem 3.0, ale jego moc wynosiła skromne 240 koni. Właściwie, charakterem bliżej jej było do seryjnej jednostki M50, niż do przerobionej i zahartowanej przez dział M-Motorsport odmiany S50.
Miłośnicy Burgerów i wielkich V-ósemek musieli zadowolić się ugrzecznioną i ugłaskaną wersją Tygrysa Szablozębnego. Aczkolwiek, z dziennikarskiego obowiązku muszę wspomnieć, że Amerykanie także dostali coś specjalnego, czego w Europie nie dane nam było zaznać. Mowa o wersji BMW M3 E36 z dopiskiem LTW. I zanim zagłębimy się w rozszyfrowanie ostatniego członu, proponuję przyjrzeć się jego historii. Albowiem to właśnie ona nadaje mu wyjątkowego charakteru. Okazuje się, że jest to model homologacyjny. A Wy już wiecie co to oznacza, prawda?
Jesteście wszyscy w błędzie !
W porządku, przenieśmy się zatem do Ameryki Północnej, ojczyzny silników spalinowych, burgerów i kapitalizmu. W owej odległej krainie, istnieje coś takiego jak IMSA Firehawk. Jest to seria wyścigów, na którą chrapkę mieli również Niemcy z Bawarii. Rzecz jasna uczestnictwo w ów serii, podobnie jak w zawodach DTM, również stawiało wymóg wytworzenia samochodów drogowych, na potrzeby homologacji. Stąd wzięło się BMW M3 E36 LTW, które uzyskując homologację dla amerykańskiej serii IMSA Firehawk, przyniosło mu niezłe kudos. Powstało około 125 sztuk, bez znaczących zmian w silniku. Wciąż generował on marne 240 KM. Jednakże zastosowano w nim skrzynię biegów o krótszych przełożeniach, która już sama w sobie mocno oddziałuje na jego charakter.
Żeby tego było mało, postanowiono poprawić jego zachowanie podczas pokonywania krętych wiraży. Jak wiadomo, najlepsza w skutkach, okazuje się kuracja odchudzająca. Po krótkiej wizycie u dietetyka, M3 E36 LTW zostawiło u niego na kozetce całe 102 kilogramy. A przy okazji radio, klimatyzację i kilka mało istotnych podzespołów. Stąd właśnie wziął się ostatni człon LTW, który po rozwinięciu brzmi Lightweight. Czyli na polski, waga piórkowa.
LTW po rozwinięciu brzmi Lightweight. Czyli na polski, waga piórkowa.
Jednakowoż, to nie koniec zmian. Drzwi wykonano z aluminium, które pomaga obniżyć masę. Sprężyny i rozpórki zapożyczono z europejskiej wersji GT. Generalnie, wersję LTW można poznać po bieluśkim kolorze „Alpine White III”, oraz szachownicy na przedniej i tylnej części auta. Całości dopełnia ogromny parapet, czy też może raczej deska do prasowania, którą niesforna pokojówka zamontowała na pokrywie bagażnika. Nie obyło się także bez plakietek na listwach drzwi, z napisem „BMW Motorsport International”. Swoją drogą, całkowicie rekompensują braki mocy silnika w stosunku do wersji europejskiej, jeśli wiecie co mam na myśli.
Nadeszła pora podsumować niniejszy wpis i określić, gdzie znajduje się charakter BMW M3 E36 LTW. W zasadzie śmiem twierdzić, że nie trzeba tego jakoś specjalnie zaznaczać. Samochód homologacyjny, który powstał specjalnie na potrzeby serii IMSA Firehawk. Już sama jej nazwa, ognisty jastrząb, brzmi kozacko. Swoją drogą, Jankesi zawsze mieli nosa do nazw z charakterem. Wracając, wóz jest mocno odelżony i wyprodukowany został w surowo limitowanej edycji. To chyba wystarcza, ażeby określić je mianem auta z charakterem. Ale, i tutaj niespodzianka, zaskoczę Was. Bowiem jest coś jeszcze.
Samochód powstał specjalnie na potrzeby serii IMSA Firehawk. Już sama jej nazwa, ognisty jastrząb, brzmi kozacko.
Gdy zerkniecie na ostatnie zdjęcie, Waszym oczom ukaże się oryginalny dokument ze specyfikacji tego modelu. Mniej więcej w połowie napisane jest „Sonderserie”, czyli edycja limitowana, na nasze. Następnie występuje człon M3 US, który raczej jest oczywisty. Wersja M3 na rynek Hamerykański. Jednakże na samiusieńkim końcu, znajdują się trzy magiczne literki, zmieniające całkowicie perspektywę postrzegania BMW M3 E36 LTW. Literki to C, S i L, pisane łącznie, wielkimi literami. Ten zapis jednoznacznie wskazuje, że to wcale nie Europa dostała pierwszą w historii wersję Coupe Sport Liechtbau, w postaci BMW M3 E46 CSL. Jankesi byli pierwsi. A zatem, wracając do kwestii charakteru M3 E36 LTW… czy trzeba jeszcze cokolwiek dodawać?
Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage – Garaż BMW – SPEEDHUNTER
[…] Jeśli szukasz pierwszego BMW M3 CSL, to znajdziesz go tutaj…https://historiezcharakterem.pl/bmw-m3-e36-ltw-1995-r-gdzie-kryje-sie-jego-charakter/ […]