„W zasadzie jestem zdania, że każdy biedak, który nie potrafi wstać przed dziesiątą powinien ustawić sobie dźwięk Fiesty właśnie jako budzik.„
Ostatnio zauważyłem dosyć ciekawą cechę charakterystyczną niektórych osób. I nie opisałbym jej ani jako wadę, ani tym bardziej zaletę. Jest to po prostu coś, z czym należy nauczyć się żyć. Jakiś czas temu zadzwonił do mnie mój dobry kumpel. Rozmowa dotyczyła drobnej przysługi w jego aucie, zaproponowałem zatem żeby podjechał do mnie w sobotę między ósmą, a dziewiątą rano. Jako, że niezły z niego jajcarz, kompletnie nie zwróciłem uwagi na jego marudzenie dotyczące tak wczesnej pory. Nie chciałem mu robić na złość. Po prostu stwierdziłem, że nie ma sensu zajmować tak jemu jak i sobie połowy dnia. Ze względu zaś na dosyć napięty grafik, nie chciałem przekładać całego tematu na kolejne dni. Jego obiekcje w pewnym sensie olałem wnioskując, że właśnie w ten sposób okazuje mi wdzięczność.
Nazajutrz zjawił się u mnie około dziewiątej. Z zapuchniętymi oczami, termosem z kawą i skwaszoną miną. Zrobiło mi się cholernie głupio i uświadomiłem sobie, że jego marudzenie nie wynikało z sarkastycznego podejścia do życia, a miało realne odzwierciedlenie w rzeczywistości. On po prostu nie jest w stanie egzystować o tak wczesnej porze.
Podobnie z resztą, jak moja dziewczyna. Ostatnio zagięła mnie tekstem w kuchni, że wie o wszystkim. Spytała, czy ma to ze mnie wyciągać, czy sam się przyznam. Po krótkiej wymianie zdań oznajmiła, że poznała mój sekret. Stwierdziła, iż nie wierzy w to, że jakikolwiek człowiek sam, z własnej nieprzymuszonej woli jest w stanie wstać o siódmej rano w sobotę. A tym bardziej dziarsko stawiać czoła wcześniej zaplanowanym działaniom. Stwierdziła, że albo jestem zdrowo rąbnięty albo muszę zażywać jakieś prochy. Rzecz jasna, cała sytuacja miała miejsce o ekstremalnie wczesnej porze, czyli gdzieś około dziesiątej. Ona również wyglądała, jakby nie przespała całej nocy. Ja nie zdążyłem wtedy nawet jeszcze wypić kawy.
W kwestii formalnej. Cukru pudru również nie biorę.
Chcę Wam przez to jedynie powiedzieć, że ludzie dzielą się na dwie grupy. Pierwsi to ci z powtarzający co świt „o cholera, już siódma ! Dobra, czas wstawać i działać, bo nie zdążę nic zrobić !”. Jesteśmy rzecz jasna w szczególnie znienawidzonej mniejszości przez tą drugą grupę, do której niewątpliwie należy zarówno mój kumpel jak i dziewczyna. To ludzie, dla których definicja „rano” mieści się mniej więcej między dziesiątą, a jedenastą. Mimo to, potrzebują odrobiny czasu na dojście do siebie. Uświadomienie sobie co wokół nich tak właściwie się stało. Ogarnięcie, że to jednak nie straszliwy koszmar, a kolejny dzień. Bez porannej kawy, prysznica czy różnych innych osobliwych praktyk nie są w stanie egzystować, a jakiekolwiek próby nawiązania z nimi kontaktu kończą się zazwyczaj mrukliwymi „yy, ee, ehe, mhmm”. Po prostu. Ale chyba mam dla nich rozwiązanie ich porannego problemu.
Bowiem zaręczam, że wystarczy wsadzić ich do Forda Fiesty. Ale nie pierwszej lepszej z dychawicznym, klekoczącym dizelkiem. Musi to być Fiesta ST.
Najlepiej w ostrym, oczojebnym kolorku pomarańczowym, czy tym fenomenalnym turkusowo – lazurowym. Niebieskim w sensie.
Bowiem to auto nadaje się idealnie jako substytut dla porannego kopniaka kofeiny, czy zastrzyku z adrenaliny. Każdy z Was na pewno ma jakiś sposób na uświadomienie sobie istnienia dnia następnego. Wiadomo. Kawa, prysznic, poranne bieganie czy trening. Możecie o tym wszystkim zapomnieć. Wymazać te praktyki ze świadomości. Wystarczy, że pierwsze co zrobicie to złapiecie klucze od eSTeka, wskoczycie w ciasne, kubełkowe fotele i ruszycie na dowolną drogę w Waszej okolicy. Fiesta ST jest chyba najżywszym i najżwawszym wozem, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. I kompletnie nie chodzi tu o osiąganą moc, która w zależności od wersji sięga okolic 200 KM. W niej nie chodzi o ruszanie spod świateł. Wiem, że to Cooper S chełpi się mianem „gokartowych wrażeń z jazdy”, jednak to właśnie Fiesta ST w pełni zasługuje na to miano.
Pozostając w pełni użytkowym, miejskim hot hatch’em, potrafi dać więcej radości z jazdy niż niejeden super samochód.
Ja do dziś nie jestem w stanie pojąć, jak inżynierom Forda udało się upchnąć tyle litrów kawy w tak małym silniczku.
I bez względu na to, którą generację wybierzecie mogę się założyć, że jest w stanie obudzić Was dwadzieścia sześć razy szybciej niż jakikolwiek ekspres do kawy. Pomijając fakt, że jeden jej cylinder ma pojemność przeciętnego espresso, brzmi siedemnaście razy lepiej niż jakikolwiek budzik w nowoczesnym smartfonie. W zasadzie jestem zdania, że każdy biedak, który nie potrafi wstać przed dziesiątą powinien ustawić sobie dźwięk Fiesty właśnie jako budzik. Udowodnione bowiem jest, że poranny dzwonek krzyczący do Was „czas wstawać !!” jest dla nas tak nieprzyjemny i frustrujący, bo kojarzy się z nieprzyjemnymi doświadczeniami związanymi z procesem wstawania do pracy i tak dalej.
Dźwięk eSTeka kojarzy się wyłącznie z nieokiełznaną radością, frajdą i dziką nawałnicą endorfin. A nie ma nic lepszego niż mocny, lewy sierpowy od endorfin. Wygląda więc na to, że znalazłem właśnie jedyne remedium na problemy tych wszystkich z Was, dla których poranne wstawanie kojarzy się z najgorszą znaną człowiekowi torturą.
Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Ford’a