Historia lubi się powtarzać. Dlatego warto uczyć się od najlepszych.

Dlatego gdy tylko wyjdziemy z tego ciężkiego okresu jakim jest obecny kryzys ekologiczny, to właśnie Hyundai ze swoim i20N może być tym, czym na przełomie lat 80-tych i 90-tych były sportowe Hondy, Mitsubishi czy Nissany.

Pamiętacie może te wielokrotnie powtarzane od ojca słowa „człowiek zawsze najlepiej uczy się na błędach, jednakże istotnym jest synek, żeby uczyć się także na błędach innych ludzi”? Rzecz w tym, że słyszymy je zazwyczaj wtedy, kiedy kompletnie nie rozumiemy ich znaczenia. I oczywiście w parze z „kiedyś wspomnisz moje słowa” stanowią ulubione maksymy naszych rodzicieli.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jakieś piętnaście lat po tym, gdy wściekałem się i z oburzeniem wychodziłem z domu mamrocząc pod nosem, że „nie będziesz mi życia planował” dziś sam przed sobą przyznaję, że miał rację. A później wspominam słowa ojca. Szczególnie, gdy spieprzę coś, o czym właśnie mnie przestrzegał. I nie próbujcie nawet mówić, że Was to nie dotyczy. Jeżeli tak twierdzicie to oznacza jedynie, że jeszcze nie dojrzeliście do pewnego etapu w swoim życiu. Każdy w pewnym stopniu, mniejszym lub większym, popełnia błędy. I bez względu na to, czy nasi rodzice mieli rację czy też nastąpił niesamowity zbieg okoliczności, to przed sporą częścią tych błędów byliśmy niejednokrotnie przestrzegani. Ale spokojnie, nie my jesteśmy jedyni.

i20n

Niewiele ponad dwieście lat temu, pewien Francuz podjął próbę dominacji Europy. Wiecie, zapędy imperialistyczne miało wiele krajów, którymi kierowały osoby, tego typu aspiracjami pobudzane.

Niestety, bądź stety, bo nigdy nie dowiemy się jakie konsekwencje miałby sukces Napoleona, popełnił on pewien błąd. Otóż nie docenił tak zwanego Dziadka Mroza i w 1812 roku podczas próby podbicia Rosji koncertowo dostał bęcki. Nie od Rosjan, nie od swoich wojsk ani od jakiejś zarazy. Surowy klimat. Problemy z zaopatrzeniem i żywności. Te czynniki połączone z chętnie stosowaną techniką spalonej ziemi Rosjan wykończyły jego ludzi, przez co w zasadzie musiał poddać się sam. I wydawać by się mogło, że tą historyjkę zna każdy, kto choć przez chwilę słuchał swojej historyczki w szkole. Otóż, niespełna sto trzydzieści lat później, dobrze znany Austriak z wąsikiem odwalił dokładnie taki sam numer. Pchany naprzód dobrą passą, chorą ambicją, zapędami imperialistycznymi i pragnieniem władzy absolutnej, Adolf uderza na Rosję. A następnie jego ludzie spotykają dobrze już znanego Francuzom Dziadka Mroza, który po raz kolejny chroni ojczyznę przed atakiem najeźdźców.

I wydawać by się mogło, że gość, który zaszedł tak cholernie daleko, może mieć jako takie pojęcie o historii. A skoro doszedł tak daleko, to prawdopodobnie jeśli nawet nie on, to jego najwierniejsi generałowie i stratedzy doskonale prześledzili przeróżne warianty i ścieżki, jakimi potoczyć mogą się dalsze losy wojny. Czemu popełnili tak głupi błąd? Nie mi to oceniać, ale jeżeli już koniecznie miałbym na coś stawiać to byłaby ambicja. Która jednak w odpowiedni sposób wykorzystana, może nie zaślepiać, a pchać do celu.

i20n

A to przywodzi mi na myśl Japończyków.

Tak, właśnie ich. Bowiem po drugiej wojnie światowej Japonia była de facto bankrutem. Ich sytuacja gospodarcza była w opłakanym stanie. De facto, faktyczne przejęcie ich gospodarki przez Amerykanów przyczyniło się do różnego rodzaju ograniczeń i obostrzeń. Niemniej jednak, dawało im to również szansę. Szansę stanięcia na nogi i rozwinięcia technologii. Jak zapewne pamiętacie w latach 50-tych czy nawet jeszcze 60-tych, japońskie samochodziki dziś nazywane kei-car’ami, stanowiły lwią część ich transportu. Ale z każdym rokiem Japończycy odrabiali lekcję, rozwijali się i brnęli po swoje. Czerpali pełnymi garściami z osiągnięć technologicznych Niemców i Amerykanów, zaś gdy w latach 70-tych wybuchł kryzys naftowy, wykorzystali okazję.

Przejęli cholernie trudny rynek amerykański. Rynek zdominowany przez wielkie, paliwożerne V8-ki podbili swoimi tańszymi, ekonomicznymi i o wiele bardziej odpowiednimi dla zaistniałej sytuacji autkami. Następnie je rozwijali, udoskonalali technologię zaczerpniętą od Chrysler’a czy Chevrolet’a, aby stworzyć wozy lepsze od ówczesnych AM-carów pod każdym względem. Szybsze, wygodniejsze, bardziej ekonomiczne, tańsze, o wiele bardziej bezawaryjne i niekiedy nawet ładniejsze. Co prawda ta dominacja nie trwała zbyt długo, a pod koniec lat 90-tych w zasadzie zaprzepaścili swoje szanse na utrzymanie hegemonii, jednak ich osiągnięcia pozwoliły na dobre wejść w świat motoryzacji i przemysłu ciężkiego. Dzięki temu do dziś, jak równy z równym, konkurują na światowych rynkach z takimi potęgami jak VAG, Ford czy GM.

I podobną szansę widzę u Koreańczyków.

Oni bowiem, w przeciwieństwie do słynnego akwarelisty zdaje się, że o wiele pilniej uważali na lekcjach historii. Bowiem Korea Południowa również istnieje jako swojego rodzaju kolonia USA. I choć ich przemysłowi motoryzacyjnemu dorównanie poziomem technologicznym do świata Zachodu zajęło kilkanaście, a może nawet małe kilkadziesiąt lat więcej niż Japończykom, to w tym momencie stoją w obliczu ogromnej szansy. Bowiem w czasie okresu, który prawdopodobnie nasze dzieci i wnuczęta nazywać będą kryzysem ekologicznym XXIw., kiedy wszyscy producenci od BMW, przez Ford’a na Peugeot skończywszy pchają się ślepo w elektryki, tak jak w przypadku amerykańskich producentów w latach 70-tych, którzy myśleli, że wystarczy ograniczyć moce w silnikach, Hyundai i Kia potrafią bombardować nas kolejnymi świetnymi wozidełkami pokroju Stinger’a, i30N czy ostatnio zaprezentowanego i20N.

i20n
Dostrzegam uderzające podobieństwo I20N do japońskiego stylu projektowania aut z lat 90-tych. Te wszystkie dokładki, spoilery i przetłoczenia. Aż chce się krzyknąć – no w końcu! Udało się! A co najbardziej zaskakujące, nie tylko I20N wygląda tak kozacko. Spójrzcie na inne eNki.

Czyli autka, które w zasadzie deklasuje konkurencję pod każdym względem. A to dlatego, że starzy wyjadacze powoli już odpuszczają sobie technologie spalinowe przechodząc na bateryjki. Hyundai czy Kia wciąż jeszcze są na etapie sprzedaży aut spalinowych. I co prawda mają w swojej ofercie takie wynalazki jak Ioniq, ale nie łudzą się, że zbawią tym świat. Dlatego gdy tylko wyjdziemy z tego ciężkiego okresu jakim jest obecny kryzys ekologiczny, to właśnie Hyundai ze swoim i20N może być tym, czym na przełomie lat 80-tych i 90-tych były sportowe Hondy, Mitsubishi czy Nissany.

i20n
I widać, że Koreańczycy czerpią inspirację z Japończyków pełną gębą. Tworzą auta z charakterem i nowoczesnym acz krzykliwym design’em, który naładowany jest z każdej strony sportem i pozytywnymi emocjami.

Dodatkowo cały czas rozwijają się w tym kierunku. Najlepszym dowodem na to jest prezentacja całkowicie nowego, małego hot-hatch’a od Hyundaia – I20N. Który może nie jest rajdówką z homologacją, jak w przypadku Lancerów Evo, Imprez, Celic czy ostatnio zaprezentowanego Yaris’a GR. Ale z całą pewnością stanowi żywy dowód na to, że Koreańczycy tak samo jak cała reszta świata potrafi robić wozy z charakterem. Które tak jak niegdyś JDM’y, pokazują całej starej gwardii pokroju Polo GTi, Fiest ST czy Clio R.S. środkowy palec. I bardzo mi się to podoba.

i20n

Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Hyundai’a

1 Comment

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.