„Dzisiaj Mitsubishi jest cieniem własnej świetności z powodów tak skomplikowanych, że mógłbym napisać o nich rozprawkę”.
Produkowanie i sprzedawanie aut to niełatwa sztuka, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Producent oferujący finalny produkt jakim jest samochód musi zaspokoić szereg potrzeb. Od spełnienia masy warunków, po sprostanie mnożących się wymagań płynących zarówno od strony klientów jak i biurokratów. Już na etapie projektu konieczna jest umiejętność przewidywania i dostosowywania poszczególnych elementów czy komponentów pod konsumentów. Dzisiejsi klienci bowiem, wymagają ich bezbłędnej i niezawodnej pracy przez długie lata. Ta sztuka sama w sobie jest piekielnie trudna. Biorąc pod uwagę całą listę obostrzeń i warunków stawianych przez przepisy dopuszczające auto do ruchu drogowego, staje się arcytrudnym zadaniem. Jak nie trudno dziś zauważyć, co raz mniej koncernów potrafi sprostać. Nie wystarczy już bowiem stworzyć urządzenie do przemieszczania się, które zaspokoi konkretne potrzeby odbiorcy. Konieczne staje się spełnienie tych wszystkich chorych norm, które nakładane są z prędkością światła każdego roku na producentów.
Nie ma się więc co dziwić, że kolejne marki stopniowo postanawiają okroić swoją ofertę do niezbędnego minimum pozwalającego przetrwać. Niekiedy nawet wycofują się z poszczególnych rynków dochodząc do wniosku, że nie opłaca im się tkwić w tym chorym systemie. I mam wrażenie, że jeszcze trzydzieści lat temu wszystko zdawało się jakieś takie prostsze.
Choć jak wiadomo, wspomnienia potrafią przekłamywać rzeczywistość.
Niemniej jednak nie podlega dyskusji fakt, iż dzisiejszy klient jest o wiele bardziej wymagający od tego, który przychodził do salonu jeszcze dwie czy trzy dekady temu. Podejrzewam, że może mieć to coś wspólnego z bardzo silną konkurencją wśród poszczególnych marek. A może nawet wewnętrzną konkurencją wśród koncernów zrzeszających owe marki? Choć, patrząc z perspektywy lat 80-tych czy 90-tych, konkurencja w segmencie usportowionych coupe dla ludu wcale nie była prosta czy uboga. Wręcz przeciwnie. Pod koniec ósmego dziesięciolecia dwudziestego wieku, jak już zapewne zdążyliście zauważyć z moich poprzednich wypocin, po drogach jeździło całe zatrzęsienie tego typu wozów. Od Hond przez Toyoty, Fordy, Mazdy na Oplach czy VW kończąc. To sprawiało, że próba zagarnięcia dla siebie odrobiny tortu zdawała się być nie lada wyzwaniem.
Wyzwaniem, które jednak podjęła japońska, wtedy jeszcze ambitna marka Mitsubishi Motors Corporation. Czyli de facto malutka odnoga wielkiego koncernu Mitsubishi Group, który zajmuje się w zasadzie każdą gałęzią gospodarki. Od przemysłu chemicznego i energetycznego przez elektronikę, finanse czy żywność na przemyśle ciężkim, w tym motoryzacyjnym kończąc.
W owym czasie zarząd MMC widział spory potencjał w motoryzacji i starał się rozpychać łokciami wśród towarzystwa nie tylko braci z ojczyzny, lecz także konkurencji z reszty świata.
Panująca wówczas moda na popularne auta coupe dla ludu zdawała się łakomym kąskiem dla Mitsubishi. Stąd pierwotna decyzja o powstaniu Stariona, czyli dziadka naszego dzisiejszego głównego bohatera, Eclipse.
Eclipse urodził się w zasadzie jako bliźniak czy wręcz jeden z trojaczków, zaraz obok Chryslerowskiego Eagle Talon’a oraz Plymouth’a Laser’a. Jak widać, pomysły z łączeniem sił koncernów w walce o rynek nie są wymysłem XXI w. Wróćmy jednak do sedna. MMC doskonale zdawało sobie sprawę z tego, że jeżeli naprawdę chce odnieść sukces na tym, jak już wspominałem ciasnym rynku, konieczne będzie wyróżnienie się wśród konkurencji.
Co prawda na taką okazję czekać musieliśmy ponad dziesięć lat. W 2001r. na ekranach całego świata pojawił się doskonale Wam znany film F’n F czyli popularni Szybcy i Wściekli. To właśnie w nim, już na samym początku wozem głównego bohatera był Eclipse, z tym że akurat drugiej generacji. Następnie kolejna, druga część ukazywała trzecią generację Eclipse’a wespół z Lancerem Evo VII generacji jako wozy głównych bohaterów. W połączeniu z grami lat młodości wielu z Was (NFSU i NFSU2) owe produkcje wykreowały wśród fanów motoryzacji do dziś wspominany obraz Mitsubishi. Marki stawiającej na sport, emocje i tak modny wówczas tuning.
Zarząd MMC perfekcyjnie wykorzystał potencjał tego typu produkcji, zarażając szczególnie na rynku U.S., na którym swoją drogą zawsze najbardziej mu zależało, istnym wirusem Mitsubishi oraz ich fenomenalnego silnika 4G63 i jego odmiany Turbo.
Po rajdowych sukcesach Evo VI pod koniec XXw. otrzymaliśmy kolejną porcję adrenaliny i sportu w postaci wyścigów ulicznych, co niesamowicie napompowało reputację Japończyków wśród petrolhead’ów do niespotykanych dotąd poziomów i nauczyło ich, że Mitsubishi po prostu ma jaja.
I przypuszczam, że właśnie w taki sposób większość z Was kojarzy Eclipse’a. Część z Was zapewne zna również jego IV odsłonę, która przesunęła swoje statystyki mocniej w stronę auta typu GT aniżeli sportowej i lekkiej zabawki, jednak wciąż fenomenalnie się prezentującej i brzmiącej.
To za sprawą niemal czterolitrowej (3.8L) widlastej szóstki, która jak doskonale się domyślacie nigdy nie była oferowana w Europie. Podobnie z resztą jak cała czwarta generacja.
Rzecz jasna wóz przygotowany był głównie z myślą o rynku amerykańskim i doskonale pasował do tamtejszego klimatu. Jednak jak już mówiłem kilka zdań wcześniej, lwia część fanów Mitsu oraz Eclipse’a szczególnie ceni sobie pierwsze trzy generacje. I warto zdać sobie sprawę z tego, że MMC wykonało kawał świetnej roboty pod kątem marketingu i promocji własnego produktu. Dowodów nie trzeba daleko szukać. Albowiem ponad dwadzieścia lat później fani Mitsu włącznie ze mną wciąż domagają się powrotu ich marzeń z dzieciństwa. Nostalgia po czwartej generacji pozostała i ciężko będzie ją zabić, choć częściowo Mitsubishi na pewno się to udało.
Mówię rzecz jasna o najnowszym dziecku MMC jakim jest Eclipse Cross. Ten akurat nie ma oczywiście kompletnie nic wspólnego z jakimkolwiek sportem czy emocjami z jazdy. Ot, kolejny krosołwer jakich pełno, na którym rzecz jasna można zarobić hajs. I czy tego chcemy czy nie, mówię w tym momencie za wszystkich fanów Mitsu, którym sam niewątpliwie jestem, motoryzacja i sprzedaż samochodów to biznes. Dziś o wiele trudniejszy niż trzydzieści czy dwadzieścia lat temu. Wtedy wystarczyło sprzedać emocje i wrażenia z jazdy, a chęć bycia jak Paul Walker załatwiała resztę. Jednak wciąż biznes.
Dzisiaj Mitsubishi jest cieniem własnej świetności z powodów tak skomplikowanych, że mógłbym napisać o nich rozprawkę, lecz nie chcę ich w żaden sposób usprawiedliwiać czy bronić. Jedyne co pragnę dodać to fakt, iż na mnie ta magia szybkich i wściekłych czy nid for spida kompletnie nie zadziałała, a to dlatego, że zupełnie nie była mi do niczego potrzebna.
Przyznam się szczerze, że mam cholerny sentyment do tego wozu. Konkretnie do czarnego Eclipse’a pierwszej generacji, którego posiadaczem był mój własny tata. To w nim stawiałem swoje pierwsze kroki w jeździe samochodem. To w nim pierwszy raz dosięgnąłem sprzęgła jako mały szczeniak i wrzuciłem trójkę na parkingu przy 40km/h. Każdy z nas ma jakieś nostalgiczne wspomnienia w sercu, które prędzej czy później przemijają. Moje, związane z Eclips’em I są na tyle silne, że do dziś gdy pomyślę o nim, czuję ten niepowtarzalny zapach wnętrza. I mam tylko nadzieję, że Mitsubishi nigdy nie zdoła się ich pozbyć z mojego serducha. Dzięki, tato !
Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Mitsubishi