12 mins read

MX-6. Brzydula z podstawówki wyrosła nam na niezłą pannicę.

„(…)a teraz ręka do góry kto zapomniał, że wciąż opisuję linię MX-6.”

Na wstępie pragnę jedynie przeprosić wszystkie przedstawicielki płci pięknej, za odrobinę seksistowski wydźwięk niniejszego felietonu. Jestem w pełni świadom jego charakteru i co więcej, ten zabieg jest w pełni zamierzony. Nie bedę bowiem ukrywał, że markę Mazda zawsze kojarzyłem z kobietami. Pomimo, iż sama „Mazda” odnosi się do nazwiska założyciela, tudzież staroperskiego boga wiatru, ja zawsze rozpatrywałem Mazdy w rozumieniu kobiety. I wiem doskonale, że nie jestem w tej opinii odosobniony. Swego czasu obracałem się w środowisku miłośników Mazd, sam z resztą byłem posiadaczem Xedos’a 6. Wierzcie lub nie, ale nigdy nie spotkałem osoby, która do swojej Mazdy odnosiła by się w rodzaju męskim tudzież nijakim. W ogóle to bardzo ciekawy eksperyment logiczno – socjologiczny, bowiem nadawanie cech ludzkich naszym samochodom nie jest niczym nowym.

Takie zjawisko zauważyłem pośród wielu miłośników przeróżnych marek, jednak to właśnie kierowcy Mazd najbardziej byli zżyci ze swoimi wozami. Upatruję tutaj magicznego ducha Mazdy, bowiem te maszyny mają w sobie coś z człowieka, a w szczególności właśnie z kobiety.

MX-6
Pozwólcie, że opowiem Wam typową historyjkę dla wielu facetów, którzy pamiętają swoje czasy dzieciństwa. Znowu ten seksizm. Przepraszam i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Ok, słabo kłamię. Ale przynajmniej się staram.

W każdym razie do rzeczy! Wielu z Was zapewne kojarzy okres, w którym miało dwanaście, może czternaście lat. Chodziliście wtedy jeszcze do podstawówki, być może gimnazjum, a może był to początek szkoły średniej. W zależności od ówcześnie panującego trendu w szkolnictwie. Dla młodych chłopców to okres, w którym zaczynają zwracać uwagę na dziewczęta i nie ma w tym nic nienaturalnego. I tutaj muszę zwrócić honor wszystkim Paniom, które pomimo wcześniejszych moich grubiańskich nawyków dotrwały do tego miejsca. Bowiem po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, iż tą sytuację możemy również umieścić w lustrzanym odbiciu i przekonwertować wszystkie słowa rodzaju męskiego na rodzaj żeński i odwrotnie.

Niestety ja będę trzymał się wersji, że to chłopaki zaczynają spoglądać na dziewczyny. Z dwóch powodów. Po pierwsze sam jestem facetem i procesy myślowe płci przeciwnej do dziś stanowią dla mnie ten zakres wiedzy, którego chyba nigdy nie uda mi się zgłębić. Po drugie z kolei takie, a nie inne uwarunkowanie płci jest konieczne do podtrzymania historii o MX-6.

Wracając, szereg badań naukowych oraz socjologicznych wskazuje na fakt, iż w początkowym okresie wzmożonego zainteresowania młodych samców ich rówieśniczkami dochodzi do sytuacji, w których spośród kilkunastu dziewczyn w klasie jedynie te postrzegane jako najładniejsze i najatrakcyjniejsze mają powodzenie.

Rzecz jasna z biegiem czasu sytuacja się zmienia i z zasady niemal wszystkie, wtedy już młode kobiety, znajdują swoich partnerów czy to w okresie późnego liceum czy też studiów. Jednak w początkowych fazach fascynacji płci przeciwnej tak zwane „szare myszki” nie mają szczególnego powodzenia u chłopców. Ma to związek z dosyć burzliwymi procesami hormonalnymi, o których szczerze mówiąc wiem niewiele i nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej. W moim przypadku jednak, od dziecka pielęgnowana, chorobliwa miłość i fascynacja motoryzacją w zasadzie wykluczała potrzeby jakichkolwiek odczuć emocjonalnych w stosunku do płci przeciwnej. Jednak u swoich znajomych i rówieśników zauważyłem dosyć ciekawą zależność dotyczącą tej fascynacji dziewczynami z lat młodości.

Często opowiadają oni o Asi z „drugiej Ce” bądź też Kasi z „pierwszej A”, na które początkowo kompletnie nie zwracali uwagi. Ot dziewczyna jak każda inna. Jednak mającą dwadzieścia lub nawet trzydzieści wiosen na karku ową Asię lub Kasię spotkali po kilkunastu latach na ulicy, w sklepie czy pracy. I nie mogli uwierzyć w to, co widzą na własne oczy. Okazuje się bowiem, że z przeciętnej i średnio atrakcyjnej dziewczyny wyrosła kobieta, za którą ślini się teraz połowa moich kumpli. Mało tego, po bliższym poznaniu okazuje się, że wcale nie jest zarozumiała, oschła czy zadufana w sobie. Niekiedy dochodziło nawet do tak kuriozalnych sytuacji, w których znajomy zakochiwał się w niej na zabój dopiero po kilkunastu latach znajomości.

MX-6
I z całą tą sytuacją kojarzy mi się właśnie MX-6.

Bo o ile łatwo wywnioskować, w moim przypadku tego typu sytuacje z dziewczynami nie miały miejsca. Otóż dla mnie ważniejszy był sworzeń wahacza niż jakieś randki czy flirty. Co ciekawe, jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu miałem podobne zdanie o MX-6, co moi koledzy o niektórych dziewczynach ze szkoły. Ot szare, ciche, nieszczególnie rzucające się w oczy coupe z Japonii. O co prawda miłej dla oka aparycji, lecz bez jakichkolwiek znaków szczególnych. Brakowało czegokolwiek co powodowałoby, iż model ten postrzegałbym jako jeden z listy „kiedyś chciałbym taki mieć”. Co prawda miałem przyjemność obcować z nim przez moment, jednak nie do końca się dogadaliśmy. Najśmieszniejszą jednak kwestią jest fakt, iż dziś nie potrafię wskazać ani jednej rzeczy, która kiedyś mi się w niej nie podobała. Co więcej, po bliższym poznaniu koniecznym do napisania tego tekstu okazuje się, że to całkiem interesująca i intrygująca bryczka.

MX-6
Która po niemal już trzydziestu latach, aż trudno uwierzyć jak ten czas szybko leci, z pozornie nijakiego i nieszczególnie ponętnego coupe, w moich oczach urosła do miana naprawdę niezłej laski.

I faktycznie mógłbym się rozpisywać na tematy techniczne, opisywać jej fenomenalne silniki V6 czy ciekawe powiązania z Fordem Probe, o którym pisałem jakiś czas temu. Lecz równie dobrze mógłbym opisywać budowę płuc oraz trzustki u mojej dziewczyny. Jak sądzę, to nie przez wyrafinowany kształt pęcherzyków płucnych się w niej zakochałem. Choć jeśli się mylę i to czytasz, to proszę popraw mnie. Odnoszę wrażenie, że projektantom udało się dokonać w MX-6 coś zdumiewającego. Nadali jej sporo cech ludzkich, wręcz kobiecych.

Spójrzcie na nią na szybko, rzućcie jedynie okiem. Co widzicie? Ot coupe z przełomu lat 80-tych i 90-tych bez szczególnego wyrazu czy odznak wyjątkowości. A teraz odchylcie się w fotelu i spójrzcie na nią jeszcze raz. Tym razem spokojnie kontemplujcie linie nadwozia. Skromny, prosty acz zadziorny wyraz przodu. Lekko uśmiechnięty zderzak, zakończony halogenami niczym dołeczki w policzkach. Nieco uwydatnione, lecz subtelnie zarysowane przednie nadkola, przechodzące płynnie w zwężenie na drzwiach. Unosząca się ku górze, wciąż bardzo łagodna linia szyb, która przy końcu opada ku tyłowi. Niezwykle zgrabne, acz wydatne tylne lampy i obły, krągły kształt tyłu. Jej wygląd nie jest w żadnym miejscu pretensjonalny ani wyzywający. Delikatny, jednak na swój sposób kuszący spoiler dodaje pikanterii i dopełnia całości choć przyznaję, że ja musiałem do niego dorosnąć. A teraz ręka do góry kto zapomniał, że wciąż opisuję linię MX-6.

Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Mazdy

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.