„Już dziś wiadomo, że szef Lamborghini Stephan Winkelmann ogłosił, iż zrobią wszystko co w ich mocy aby dumny napis V12 nie zniknął z obudowy jednostek napędzających Lamborghini. Jednak czasy się zmieniają, zaś eurokraci zarabiają stanowczo zbyt dużo jak na ich durne pomysły.”
Ci z Was, którzy żyją na tym świecie na tyle długo, żeby pamiętać służbę w wojsku, z pewnością zrozumieją o co mi chodzi w niniejszym akapicie. W armii istnieją tak zwane stopnie wojskowe, przyznawane za zasługi. Na samym dole mamy Szeregowego i Starszego Szeregowego, raczej Ameryki tym nie odkryłem. Gdzieś tam w połowie znajdują się Chorąży, Porucznicy i Kapitanowie. Jednak na samej górze siedzi zawsze jakiś Generał i odnoszę wrażenie, że takim oznaczeniem powinno nagrodzić się silnik V12 Lamborghini Aventador LP 780-4 „Ultimae”. A konkretnie mam na myśli stopień Generała Broni.
Żeby Wam to wyjaśnić pozwólcie, że przytoczę kontekst historyczny.
Wszystko zaczęło się w 1963 roku. To właśnie wtedy z linii produkcyjnych Feruccio Lamborghini’ego zjechała pierwsza jednostka dwunastocylindrowa o pojemności 3,465 cm3. Znalazła się pod maską modelu 350GT, jednocześnie rozwijając okrągłe 284 konie mechaniczne. Następnie została odrobinę rozwiercona do 3,9 litra i trafiła pod maskę najsłynniejszych wozów na świecie – Lamborghini Miura oraz Lamborghini Countach. Przez kolejne lata służyła dzielnie bez większych modyfikacji, aby wreszcie otrzymać trochę uwagi od inżynierów w 1985 roku. Popracowano nad nią ponownie zwiększając tym samym pojemność aż do 5,2 litra. W nagrodę za swoją służbę dostała również nową głowicę, teraz już z czterema zaworami na każdy cylinder. Jak łatwo policzyć, było ich 48 sztuk. Współczuję każdemu, kto musiał wykonywać regularną weryfikację luzów zaworowych.
Choć z drugiej strony, praca przy takiej maszynie to wręcz zaszczyt.
Kontynuując naszą historię przenieśmy się do 1991 roku. Wtedy to zadebiutował, w mojej skromnej ocenie, najpiękniejszy i najczystszy wyraz myśli projektowej Lamborghini wszechczasów. Diablo, bo o nim mowa, był pierwszym supersamochodem w jakim się zakochałem. Prawdopodobnie dlatego, że za czasów gdy byłem małym szczylem dostałem model Bburago przedstawiający właśnie ten model. Od tamtego czasu Diablo stanowiło dla mnie kwintesencję Lamborghiniowatości i chyba nie byłem w tym odczuciu odosobniony. Konstruktorzy bowiem, postanowili ponownie podłubać przy niezmordowanej V12-tce i wyciągnęli z niej 5,7 litra oraz 492 KM.
Należy w tym miejscu zaznaczyć, że jednocześnie zarówno Diablo jak i sam silnik były na wojnie, w której Lamborghini po rezygnacji Feruccio przechodziło z rąk do rąk.
Ażeby dobitniej uzmysłowić powagę sytuacji, w tym miejscu postaram się Wam krótko przedstawić kto i kiedy był właścicielem Włoskiej marki. Zatem tak, od 1963 do 1972 prezesem był sam Ferruccio we własnej osobie. Następnie w 1972 roku sprzedał firmę panom Georges-Henri Rossetti i René Leimer, która zbankrutowała finalnie w 1977r. Przez niemal siedem lat, aż do 1984 roku marka Lamborghini postawiona została w stan bankructwa, żeby finalnie zostać wykupiona przez Patrick’a Mimran. Francuza, który z resztą już po trzech latach sprzedał ją Chrysler’owi. Jak trafnie się domyślacie Amerykanie długo się nią nie nacieszyli. Na przełomie 1993 oraz 1994 roku sprzedali Lambo Indonezyjskiej korporacji „MegaTech”. Już po roku pozbyła się ona praw na rzecz Malezyjskich korporacji V’power i Mycom Sedtco. W 1998 roku z kolei, po kryzysie gospodarczym w Azji firmę przejęło Audi AG, formalnie należące do Volkswagen Automotive Group. Po tym ruchu były dwie możliwości dalszego rozwoju Lamborghini.
Pierwsza rzecz jasna była optymistyczna, lecz bardzo niewielu w nią szczerze wierzyło. Przejęcie Lamborghini przez potężny koncern Audi dawało bowiem nadzieję, iż w końcu auta z logo byka będą mogły w spokoju się rozwijać. Po tych wszystkich preturbacjach z lat 70-tych, 80-tych i 90-tych przydałoby się Lambo odrobina oddechu. Jednak przynależność do grupy VAG rodziło więcej obaw niż nadziei. Siła osób bowiem obawiała się, że poprawne Audi zabije temperament Lamborghini. Pojawił się niepokój, iż szalone dotąd byki staną się porządne, rozsądne i stracą swój niepowtarzalny, narowisty charakter. Jakież zaskoczenie spotkało wszystkich sceptyków, gdy Audi po początkowym uporządkowaniu wszystkich tych aspektów, które nie miały prawa działać we włoskiej marce, zaczęły rozwijać jej kwintesencję.
Zamiast dobić wygasające serce, Niemcy rozwinęli i usprawnili V12 pamiętające lata 60-te, dzięki czemu w rękach VAG’a dostało ono drugie życie.
Na początku zaczęli od dalszego rozwiercania, wstępnie do pojemności 6.0 l i włożeniu w model Diablo 6.0. Następnie Audi wprowadziło model Murcielago, zaś V12-tkę rozkręcili o kolejne 0,2l do 6,2l, aby finalnie rozwiercić je do 6,5l. Siadła ona w Murcielago LP 670-4 Super Veloce, gdzie wykrzesano ze starej, poczciwej jednostki okrągłe 670 koni. Jak zapewne pamiętacie początek XXIw. to era turbodoładowania i ekologizmu. Logicznym posunięciem więc było oddelegowanie starej jednostki na emeryturę i zastąpienie jej czymś znacznie mniejszym, bardziej ekonomicznym i zieleńszym. Ale nic z tego. Pragmatyczni Niemcy poszli kompletnie inną drogą.
Włoscy inżynierowie dostali zielone światło na budowę całkowicie nowej jednostki V12, jednak wciąż w kanwie swego poprzednika.
VAG’owi cholernie zależało na zachowaniu duszy emerytowanej maszyny, dlatego nowy silnik pozostał wolnossący i dziki niczym byk na Korridzie. Postanowiono przeprowadzić renowację na styl rewitalizacji starych, średniowiecznych zamków. Wiecie, z zewnątrz nie może być widać tej całej elektroniki i nowoczesnych technologii ukrytych wewnątrz. Pozostawiamy zatem surowe, kamienne mury i fosę, zaś okna stylizujemy na niekoniecznie szczelne i dobrze wykonane. Jednak w środku okazuje się, że uszczelki wykonano z precyzją co do jednego pikometra. Pod kamienną posadzką upchnięto wężownice od podłogówki, światło zaś zapalane jest za pośrednictwem fotokomórki.
Podobnie postąpiono z nową V12 -tką, która tak jak jej poprzedniczka wciąż utrzymała 6,5 litra pojemności.
Pozostała ona wolnossąca i rycząca w niebogłosy niczym przebity na wylot Toreador z tą różnicą, że spełniała wymogi dotyczące emisji czegoś tam dla normy jakiejś tam. Powiedzmy sobie szczerze. Kogo to obchodzi? Najważniejszy jest fakt, iż „dodano” jej możliwość dalszego rozwoju, co początkowo pozwoliło osiągnąć okrągłe 700 koni w odmianie Lamborghini Aventador LP 700-4. Później powstały warianty 720, 740 i 750 koni. Finalnie zaś 780 KM w pożegnalnym modelu Aventador LP 780-4 „Ultimae”. Modelu, który żegna nie tylko linię samego Aventador ‘a, lecz również jednostki V12.
Po prawdzie należy sprostować, iż sama koncepcja silnika V12 dzięki Bogu z nami zostanie.
Już dziś wiadomo, że szef Lamborghini Stephan Winkelmann ogłosił, iż zrobią wszystko co w ich mocy aby dumny napis V12 nie zniknął z obudowy jednostek napędzających Lamborghini. Jednak czasy się zmieniają, zaś eurokraci zarabiają stanowczo zbyt dużo jak na ich durne pomysły. Dlatego już pod koniec 2021 roku powinniśmy ujrzeć następcę Aventador’a z całkowicie nową jednostką dwunastocylindrową, wspomaganą silnikiem elektrycznym. I należy się cieszyć, że dwunastka zostaje, to fakt niepodważalny. Niemniej jednak samo Lamborghini postanowiło uczcić 58 lat służby wersją Aventador LP 780-4 „Ultimae”.58 lat bycia dzikusem. Narowistym bykiem i wolnossącą jednostką pochodzącą jeszcze z lat 60-tych, wytrzymującą kolejne modyfikacje i modernizacje.
Za takie osiągnięcie doprawdy należy się najwyższy medal i odznaczenie Generała Broni.
Taki medal w zasadzie postanowiono jej wręczyć, wypuszczając ostatnie 600 sztuk tej wyjątkowej wersji, w której ostatnie wolnossące V12 pochodzi z wersji SVJ. Jak już wspominałem ma siedemset osiemdziesiąt koni, kręci się do ośmiu tysięcy siedmiuset obrotów na minutę, rozpędza Lambo do setki poniżej trzech sekund, zaś pruje aż do… chociaż wiecie co? To nie ma kompletnie żadnego znaczenia. To tylko liczby i cyferki po przecinku. Jest coś o wiele ważniejszego. Wpiszcie sobie na jutuba „Lamborghini V12 sound”. Na Boga! Tylko posłuchajcie jak ta V12-tka brzmi! Jak ona śpiewa! Jak ona wyje!
Dzięki Ci, że byłaś z nami!
Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Lamborghini