Saab 900 jest zaprzeczeniem dzisiejszego konsumpcjonizmu. Szkoda tylko, że ostatnim…
Świat XXI wieku pędzi niebywale na przód. Kolejne wyzwania stawiane są przed jednostkami, zaś co raz to kolejne potrzeby ogółu, kreowane są przez nasze rządy i organizacje międzynarodowe. Wytyczane są co i rusz nowe ścieżki, którymi winniśmy podążać, bowiem zbaczanie z nich, grozi globalną zagładą i apokalipsą. Jednocześnie, panujący kult jednostki, dobrobytu i przepychu, wciąż napędza spiralę wzrostu gospodarczego i pustego pieniądza. Kolejne fabryki, instytucje i firmy powstają za szmal, którego nikt nigdy nie zarobił. Kredyty stały się naszą religią. Na dom, na mieszkanie, na samochód i na wakacje. Wreszcie na Święta Bożego Narodzenia i prezent na komunię chrześniaka. Zachowujemy się tak, jak gdyby od tego zależało nasze być albo nie być. Nie możemy przecież iść z pustymi rękoma na imprezę. Nie przystoi mieszkać w domu po rodzicach. Musimy mieć swój, własny. Najlepiej z ogromnym ogrodem i balkonem.
I kij z tym, że balkony są cholernie niepraktyczne. Po pierwsze stanowią swoiste mostki cieplne, odprowadzając temperaturę z wnętrza mieszkania w powietrze. Temperaturę, która utrzymywana jest kosztem spalania węgla, oleju czy gazu, których ceny ostatnimi czasy galopują ponad chmury. Po drugie, wiecznie stwarzają problemy z zaciekami i wchodzącą zewsząd wilgocią. Ale to przecież nie ma znaczenia. Najważniejsze, że balkon czadowo wygląda. Obleczony gustowną balustradą, ze zwisającymi, niczym liany pośród gęstwiny lasów deszczowych, pędami bluszczu. Sadzimy te chwasty, po czym klniemy samych siebie, co rok ucinając kolejne odnogi, stopniowo pochłaniające ściany i okna domu. Ale przecież to nie ma znaczenia. Ważne, że znajomi, którzy właśnie przyjechali na kawę, z zapartym tchem obserwują Waszą pokrytą liśćmi elewację, pod którą dziarsko rozwija się pleśń i grzyb.
Czarny piątek, czy raczej poniedziałek?
Jednak to dopiero wierzchołek góry lodowej. Kolejne reklamy bombardujące nas zewsząd wciskają nam produkty, o których istnieniu jeszcze przed momentem nie zdawaliśmy sobie sprawy. Kup tą bluzkę, ten czadowy zegarek. Zobacz, jest o 50% tańszy. Albo nie, o 80%. A teraz nawet o 340%! Wyprzedaż rocznika, tylko do piątku, tylko do dwudziestej czwartej, tylko dziś. I bierzemy to. Przeceniony z 2 599 zł i 99 groszy, na jedyne 299,99 zł. Okazja życia. Tak jak tamta kurtka, która od trzech lat leży w szafie. Pamiętasz jeszcze ją? Miałaś ją na sobie dwa razy. Raz, gdy ją kupowałaś i przymierzałaś. Mocne 6/10. Ale okazja cenowa, więc wzięłaś. Drugi raz założyłaś ją rok temu. Właściwie nie pamiętasz dlaczego. Ah tak, pieliłaś swój drogocenny ogródek z Różami z Nazairu. Czy innego Kairu. Za jedyne 699,99 zł za sadzonkę. Było wtedy okropnie zimno, ale było warto. Kaśka Ci tych róż zazdrościła. Kataru już niekoniecznie.
Bądźmy szczerzy, z samochodami jest podobnie. I nie chcę teraz powiedzieć, że powinniśmy przerzucić się na hulajnogi elektryczne i rowery. Każdy działacz z grupy „Warszawa jest nasza” czy jakoś tak, wpierw powinien palnąć się patelnią w ten swój pusty łeb. Ale tak porządnie, żeby na teflonowej powierzchni odcisnął się każdy jeden włos. Doprawdy, wyobrażacie sobie przeciętnego ojca, który w ciągu jednej godziny, po zakorkowanej stolicy, ma odwieźć córkę do przedszkola na Mokotowie, syna na Ursynów, żonę zostawić po drodze na Ochocie, samemu zaś dotrzeć w okolice Ursusa? Całość w listopadowy, dżdżysty poranek, używając wyłącznie elektrycznej hulajnogi na godziny? Pęd za marchewką i chlebem doprowadził do tworzenia kolejnych metropolii, na modłę tych znanych z Ameryki. Mamy to, czego chcieliśmy. A to i tak mały pikuś. Spójrzcie na miasta w Chinach. Przy nich nasz Londyn, Paryż czy Katowice z przyległościami, wyglądają jak nędzne osady z okresu Neolitycznego.
Więcej zarobię, to więcej wydam. Proste!
Sami wpędzamy się w tę popieprzoną pogoń za, no właśnie, za czym? Z resztą to nie ma znaczenia. Bo sami dajemy się w to wpędzać. I najlepsze jest to, że jeszcze za to płacimy. Liczyliście kiedykolwiek, ile czasu tracicie w korkach we Wrocławiu, Krakowie czy Łodzi? Nie dziennie. Policzcie miesięcznie. Zakładając, że dotarcie do pracy zajmuje Wam półtorej godziny, powrót kolejne półtorej, wychodzi całkiem niezły rachunek. Siedemdziesiąt dwie godziny. Trzy doby. Przy dobrych wiatrach. Czyli z ośmiogodzinnego dnia pracy, robi Wam się już dzień jedenastogodzinny. Wciąż, przy dobrych wiatrach. Część z Was pewnie marzy o tym, żeby jechać z pracy zaledwie godzinkę. Pomimo to, niewielkie miasta i wsie wyludniają się, na rzecz powiększających się wciąż aglomeracji miejskich. Nie tylko u nas. Dzieje się tak na całym świecie.
Po co? Żeby Was było stać. Na apartament przy Dolince Służewieckiej. Na obiad w knajpie i Omegę na nadgarstku, co by fotki na Insta się zgadzały. No i na nowe, wypasione Audi czy Infiniti. Najlepiej SUV’a. Jakąś Q-piątkę, albo QX70-tkę. Duży, czarny, błyszczący. Cholera, znowu nie ma miejsca. 500-tką bym tu wjechał, ale jakiś palant kupił wielką łolopę i nie mieści się na swoim miejscu parkingowym. A ja przecież muszę zaparkować pod Złotymi Tarasami! Dziś przecież Black Friday. Obkupię się za wszystkie czasy, w końcu dostałem premię. I żonie coś kupię. Może jakąś suknię? Taką na przykład wieczorową. Zaproszę ją na kolację… czekaj czekaj. Jaką kolację? Kiedy? Za co? Przecież ja nie mam na to czasu. Ona z resztą też. Dobra, lecę na zakupy, a potem wracam do roboty. W końcu leasing sam się nie zapłaci…
Gdzie w tym sens, gdzie logika?
A co by było, gdybyście na moment przystanęli. Zamknęli oczy, wyobrazili sobie ciszę i puste, wiejskie drogi. Skromne, spokojne, może odrobinę biedniejsze życie. Ale bez nerw, stresu, gonitwy i wyścigu szczurów. Po co Wam to było? Ta przeprowadzka. O takim życiu marzyliście? Przecież i tak na starość dojdziecie do wniosku, że to wszystko pieprzycie. Uciekniecie stamtąd na wieś, do domu rodziców. Tych, co to na lokalnym cmentarzu leżą od dwóch lat. Kiedy ostatni raz widzieliście mamę? Ah tak, to będzie cztery lata. Dwa lata przedtem, jak trafiła do szpitala. Więc może, zamiast iść za tłumem, dać się wciągnąć w tą ślepą walkę o ekologię, konsumując co raz więcej eko szczoteczek z bambusa i koszulek z papieru toaletowego, które nadają się do wyrzucenia po pierwszym praniu, trzeba było zostać w domu? Założyć mały biznesik, pokombinować. I żyć. Po swojemu. Bez spiny. Ciekawe czy tak się da.
Chyba tak. Jakby tak tylko przestać zazdrościć. Popatrzeć na tych, którzy Was otaczają. Niekoniecznie małych lokalsów. Pójdźmy na grubo. Taki Saab na przykład, nie miał marzeń stworzenia międzynarodowej korporacji, tłukącej setki tysięcy aut miesięcznie. Dla ludu. Dla populus. Robił wszystko po swojemu. Według własnych zasad. Tylko, że dziś już nie istnieje. Zjadły go te wszystkie kapitalistyczne machiny, napędzane pożyczonymi pieniędzmi albo dotowane przez rządy. Ale warto było, nie? Gdyby nie Saab, świat nigdy nie dostałby modelu 900, który jest idealny dla takich jak Wy. Mających dość wielkich korporacji, miast, walki o ekologię i normy w robocie. Rzygających korkami, zatłoczonymi ulicami i nawarstwiającymi się problemami, wynikającymi wyłącznie z Waszej, a raczej powinienem powiedzieć naszej, próżności. Chcecie z tym skończyć? Wiecie przecież co robić.
Saab robił wszystko po swojemu. Według własnych zasad.
Rzućcie to wszystko w cholerę. Zmieńcie podejście. Sprzedajcie tą wielką landarę, której i tak nie jesteście w stanie zatankować przy obecnych cenach paliw. Kupcie coś małego, prostego i nienachalnego. Saab 900 jest do tego idealny. Niespieszna wycieczka do wioski oddalonej o kilka kilometrów od Waszego domku? I tak zajmie Wam mniej czasu niż stanie w tych cholernych korkach. A w międzyczasie się odprężycie. Wsłuchacie w charakterystyczny warkotek silnika, który jest w sam raz. Nie jest zbyt mocny i nie jest szczególnie szybki. Ale z drugiej strony, po co macie się gdziekolwiek spieszyć? Saab 900 nie został skonstruowany po to, żeby gnać w popłochu. Macie się wyluzować. Otworzyć szybę i odetchnąć świeżym powietrzem. Czujecie zapach lasu? I wiem co za chwilę mi powiecie. Gościu, Saab zbankrutował. Ich droga była ślepa. Bez sensu! Nawet przejęcie przez GM na niewiele się zdało. I jasne, macie rację. Ale powiem Wam coś.
Szwedzi przez długi okres czasu robili auta lepsze, niż było trzeba. Perfekcjonizm się ceni i czuje po latach. Dlatego wozy takie jak Saab 900 do dziś jeżdżą jeszcze w zakątkach kuli ziemskiej. Bo zostały zrobione z ogromnym zapasem materiału. W taki sposób, aby służyły właścicielom przez długie, długie lata. To chwalebne podejście i jedyne słuszne, biorąc pod uwagę ekologię i dbałość o środowisko. Ekologia jest fantastyczna, pod warunkiem, że jest zdrowa i racjonalna. Nie nastawiona na zysk i przemiał bezwartościowej mamony. Problem polega jednak na tym, że ludzie chcą. Chcą nowości i zmian. Chcą się pokazać. Mieć lepszy, bajerancki model. Fajniejszy od tego, co to ma sąsiad pod domem. Dlatego trwałe wozy, z punktu widzenia biznesu, nie mają sensu. Jeśli wóz był w stanie wytrzymać tyle czasu, to znaczy, że producent spieprzył. Zrobił go po prostu za dobrze.
Ekologia jest fantastyczna, pod warunkiem, że jest zdrowa i racjonalna. Nie nastawiona na zysk i przemiał bezwartościowej mamony.
Tylko że Wy nie jesteście producentem aut. Jesteście konsumentem. Więc dla Was nie ma znaczenia, czy Saab dalej istnieje, czy też splajtował. Liczy się to, dlaczego splajtował. Albowiem tworzył auta zbyt dobrze skonstruowane, zbyt solidne, zbyt bezpieczne i ze zbyt grubej stali. Więc dla Was, w sam raz. No bo co może być lepszego od konstrukcji, która potrafi wytrzymać ponad trzydzieści lat? Dacie wiarę? Saab 900 to wóz z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. To znaczy, że pierwsze egzemplarze mają dziś niemal cztery dychy na karku. Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień… pamiętacie? A Wy, jak myślicie? W jakiej będziecie formie po czterdziestce? Albo w jakiej właśnie jesteście, będąc po czterdziestce? Sfrustrowani? Zestresowani? Łysi, siwi i z szeregiem kredytów hipotecznych na karku? Ale i tak przecież powiecie, że plotę brednie. Co ja mogę wiedzieć.
Tam, skąd pochodzicie, nie mieliście perspektyw. I Saab 900 nic tutaj nie zmieni. Ba, jest koronnym przykładem, że trzeba iść z duchem czasu. Gdyby Saab poszedł, to przetrwałby przecież do dziś. W chwale i bogactwie sprzedawałby SUV’y i hatchback’i na licencji Opla czy innego Forda. Tylko że to nie byłby już Saab. To byłby Ford ze znaczkiem Saab ‘a. Tak samo, jak Was zmienia właśnie pogoń za pieniądzem i wszystkim, co Was otacza. Nas, powinienem powiedzieć, zmienia. I nic na to nie możemy poradzić. Możemy się stawiać, próbować żyć po swojemu i nie gonić świata. Problem tylko w tym, że świat i tak dogoni nas. I tak jak Saab został pożarty przez globalne korporacje, tak my zostaniemy wchłonięci przez masy. Wychodzi więc na to, że nie ma wyjścia. A ja straciłem właśnie trzy godziny życia. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak odrzec: i po co mi to było?
Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Saab’a
Nic ująć nic dodać.
W tych właśnie czasie tylko wykresy i słupki w wykresach mają się zgadzać.
Mam teraz dużo do przemyślenia by nie dać wciągnąć w ten wir.