„(…) okazuje się, że hatchbacki pokroju Golfa GTi z drugiego dziesięciolecia dwudziestego pierwszego wieku, kładą na łopatki auta takie jak Lamborghini Countach. I to w każdym, najdrobniejszym szczególe. Jednak istnieje jeden wyjątek od tej reguły.”
Nasza kultura słowiańska jest niesamowicie bogata w różnego rodzaju konstrukty słowne. Mamy szereg odmian słowiańszczyzny, różnorakie dialekty regionalne, a na dodatek związane z nimi gwary. Na przykład taki ziemniak. W okolicach Lwowa to nie żaden ziemniak tylko barabola. Po drugiej stronie barykady leży Śląsk, na którym nie uświadczycie żadnych baraboli czy ziemniaków. Za to rosną tam kartofle, które z kolei są mało znane w okolicach Poznania, gdzie uprawia się powszechnie pyry. Jeszcze ciekawiej robi się na Podhalu, gdzie jedni sadzą grule, drudzy zaś rzepę. Poważnie. Są jeszcze kompery, które szczególnie upodobały sobie osoby, posługujące się gwarą łemkowską. A to wszystko określenia na zwykłą, pospolitą bulwę. Jakby to Kaszub powiedział.
Ta zabawa z regionalnymi określeniami jednego i tego samego obiektu materii ożywionej prowadzi mnie również do lokalnych przysłów. „Będziesz miał jak u Pana Boga za piecem”, albo „raz na wozie raz pod wozem”. Znacie to przecież z dzieciństwa. Jeśli nie wasi rodzice, to z pewnością ich rodzice, uwielbiali przekazywać nabytą w procesie życia mądrość młodszym pokoleniom. Za pomocą ów przysłów, byli w stanie w dosyć prosty sposób przekazać istotny morał i skłonić do wyciągnięcia pewnych wniosków. Jasne, zawsze można powiedzieć „wstawaj wcześnie rano, bo jak będziesz tak robił to po pierwsze lepiej się będziesz czuł, a po drugie więcej czasu ci zostanie na przyjemności, bo robotę im wcześniej zaczniesz tym szybciej skończysz”. A wystarczy rzucić krótkim „kto rano wstaje temu Pan Bóg daje”.
I wszystko staje się jasne, bez zbędnego mielenia łozorem po próżnicy. Nieprawdaż?
Na myśl przychodzi mi jeszcze jedno przysłowie, które powstało już raczej w późnym dwudziestym wieku, o ile nie we wczesnym dwudziestym pierwszym. Brzmi ono „nigdy nie spotykaj swoich bohaterów z dzieciństwa”. I w pierwszej chwili wydaje się odrobinę przewrotne. Jak to? Mam nie chcieć spotkać Supermana? Batmana? Hulka? Mam ich zostawić wyłącznie w sferze marzeń? Otóż, dokładnie tak. Bez względu na to kim byli, nigdy nie staraj się ich konfrontować z dniem dzisiejszym. Niestety istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że zwyczajnie zabijecie swoje marzenia. A wtedy pozostanie w was wyłącznie wielka, ziejąca nicością pustka porównywalna do Pustki w Wolarzu. Czyli obszaru w przestrzeni kosmicznej, o średnicy około trzystu milionów lat świetlnych, który charakteryzuje się niemal absolutnym brakiem występowania w niej galaktyk. Dotychczas odkryto ich wyłącznie kilkadziesiąt, co w porównaniu z zagęszczeniem pozostałych obszarów nocnego nieba, wydaje się liczbą niemal zerową.
Nie mam bladego pojęcia ile macie lat i jacy są wasi bohaterowie z dzieciństwa. Ale powiem wam coś. Pamiętam gdy pierwszy raz udało mi się pograć w Need for Speed. Mowa rzecz jasna o pierwszej części z 1994 roku. Dwadzieścia trzy lata temu jej grafika była niemal fotorealistyczna, zaś model jazdy przypominał symulację. Z dzisiejszej perspektywy patrząc na tę grę… no cóż. Widzę jakieś piksele, to na pewno. Widzę również jakieś obiekty, które gdy przymknę jedno oko, oraz odejdę na kilka kroków od monitora, zdają się przypominać samochody. I to w zasadzie byłoby na tyle.
Widzę również jakieś obiekty, które gdy przymknę jedno oko, oraz odejdę na kilka kroków od monitora, zdają się przypominać samochody. I to w zasadzie byłoby na tyle.
Niestety podobnie sprawa ma się z bohaterami z filmów. Arnold Schwarzenegger, Sylvester Stallone, Bruce Willis czy Jean Claude Van-Damme. Pamiętam, gdy mając kilka, może kilkanaście lat, widywałem ich na ekranach kin i telewizorów. Wszyscy byli fenomenalnymi aktorami światowej klasy, zaś produkcje w których grali pierwsze skrzypce, zasługiwały dla mnie na co najmniej kopę Oskarów. Dziś czar tych filmów pryska, a ja dostrzegam wyłącznie gości pokroju Chuck’a Norris’a. Koleś po prostu biega z karabinem/snajperką/rewolwerem, niewłaściwe skreślić, i morduje wszystko, co nie zdołało uciec na drzewo.
Niestety dokładnie tak samo jest z samochodami. Pamiętacie te wszystkie super samochody, których plakaty wieszaliśmy nad łóżkiem w pokoju? Toyota Supra, Nissan Skyline, Jaguary, Beemki, Ferrari czy Lambo. Wtedy były dla nas spełnieniem marzeń, pewnym limesem, do którego chciało się dążyć i przy których cudownie było zasypiać, marząc i rozmyślając. Okazuje się niestety, że wcale nie są takie super. W porządku, nie jeździłem nigdy F40 ani Diablo. Aczkolwiek pamiętam odcinek Top Gear, w którym Kapitan Powolny po raz pierwszy usiadł za kółko Lamborghini Countach ’a. To on właśnie był jego marzeniem z dzieciństwa, jednak po przejażdżce jego konkluzja brzmiała dość jednoznacznie. Nigdy nie spotykaj bohaterów z dzieciństwa.
Taka jest przykra rzeczywistość i nie zmienimy jej. Świat idzie do przodu, technologia galopuje w niesamowitym tempie, a to sprawia że wozy, które swego czasu zdawały się być szczytowym osiągnięciem z dziedziny wytwórstwa metalurgicznego, dziś prawdopodobnie okazałyby się kupą złomu. Z reguły bowiem okazuje się, że hatchbacki pokroju Golfa GTi z drugiego dziesięciolecia dwudziestego pierwszego wieku, kładą na łopatki auta takie jak Lamborghini Countach. I to w każdym, najdrobniejszym szczególe.
Jednak istnieje jeden wyjątek od tej reguły.
Bowiem 1971 roku w Genewie, Włosi zaprezentowali swój pierwszy koncept modelu Lamborghini Countach. Właśnie dziś, okrągłe pięćdziesiąt lat później, ci sami Włosi postanowili uczcić tamtą pamiętną chwilę. Stąd prezentacja jubileuszowego modelu Lamborghini Countach LPI 800-4. Wozu, który nawiązuje do swego oryginału bardziej niż jakikolwiek przedtem. Zanim jednak wyjaśnię czemu tak jest, rozszyfrujmy jego oznaczenie – LPI 800-4. LP oznacza Longitudinale Posteriore, czyli pozycję w jakiej znajduje się silnik. Umieszczony jest on wzdłużnie, z tyłu. Jakkolwiek po świńsku by to nie brzmiało. Literka I z kolei, po raz pierwszy pojawiła się w koncepcyjnym Lamborghini Asterionie LPI 910-4 w 2014 roku i nie oznacza nic innego, jak hybrydowy rodzaj napędu.
W sumie LPI 800-4 oznacza ni mniej ni więcej tyle, że model ten ma wolnossącą jednostkę V12 o mocy 780 koni, która wspomagana jest silnikiem elektrycznym. Łączna moc całego układu wynosi 814, lecz Włosi postanowili zaokrąglić tę liczbę w dół, do ośmiuset. Tak po prostu brzmi lepiej i nie próbujcie z tym polemizować. Cyferka 4 na końcu to nic innego jak napęd na cztery koła. Całość przekłada się na osiągi rzędu 2,8 sekundy do pierwszej setki, 8,6 sekundy do drugiej i maksymalną prędkość na poziomie 355 km/h. Robi więc wrażenie, a przede wszystkim, nie odstaje od dzisiejszej konkurencji.
LP oznacza Longitudinale Posteriore, czyli pozycję w jakiej znajduje się silnik. Umieszczony jest on wzdłużnie, z tyłu. Jakkolwiek po świńsku by to nie brzmiało.
Czym zatem jest Lamborghini Countach LPI 800-4 z 2021 roku? To prawdziwa bestia, która swoim design’em nawiązuje do oryginału. Włochom udało się w iście popisowy sposób uczcić pięćdziesięciolecie ich największej legendy. Ale to nie czyni go jeszcze takim wyjątkowym wozem. Na rynku istnieje mnóstwo samochodów, które nawiązują do swoich poprzedników. Mustang, Camaro i Challenger to tylko pierwsze trzy ikoniczne przykłady stylu retro, jakie przychodzą mi do głowy. Lamborghini Countach to coś więcej.
To podróż w przeszłość, do czasów młodości, za którymi tak wielu z nas tęskni. Dlatego jeżeli nad Twoim łóżkiem wisiał niegdyś, lub wciąż wisi, plakat z oryginalnym Lamborghini Countach ‘em, a jednocześnie cierpisz na nadmiar zer na koncie, to nie musisz wybierać Pustki w Wolarzu. Bowiem stoisz właśnie przed jedyną, niepowtarzalną szansą kupienia jednej ze 112 sztuk nowiutkiego, a przede wszystkim nowoczesnego i zbudowanego według dzisiejszych standardów Lamborghini Countach. I jasne, nie jest to ten sam wóz, który pojawia się w Twoich snach. Lecz z pewnością będzie Ci przypominał o Twoim dzieciństwie. A co może być piękniejszego na stare lata, jeśli nie sen o młodości?
Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Lamborghini