Alfa Romeo MiTo jest trochę jak mój kundelek ze schroniska. Ma wyłupiaste oczy z zezem rozbieżnym, zadziorną choć mało proporcjonalną linię boczną oraz fikuśny ogon. W sensie, tylne lampy. Nie jest najpiękniejszym tworem ludzkich rąk na świecie, to prawda. Ale ma w sobie coś o wiele ważniejszego. Jest oryginalna.
Pośród wszystkich producentów to właśnie włoska marka wyróżnia się najbardziej. Co prawda nie jest odosobniona w swojej historii, która wywodzi się z motosportu. Warto jednak pamiętać, że gdyby nie wyjątkowe geny Alfy Romeo, moglibyśmy nigdy nie pojeździć żadnym Ferrari. Albowiem to właśnie u boku Alfy Romeo, Enzo Ferrari po raz pierwszy zetknął się z wyścigami. To pod jej skrzydłami rozwijał pasję i to ona zainspirowała go do napisania swojej własnej, unikatowej historii. Idąc tym tropem dalej, gdyby nie Enzo i jego aroganckie podejście do Feruccio Lamborghini, ten nigdy nie zdecydowałby się na stworzenie kolejnej marki super samochodów. A zatem, to dzięki borykającemu się dziś z wieloma problemami producentowi z Turynu, świat ujrzały maszyny zarówno ze znaczkiem konia jak i byka na masce.
To całkiem niezłe osiągnięcie jak na markę zwykłych samochodów na ludu. Warto sobie bowiem uświadomić, że drogi Alfy, Ferrari i Lamborghini zaczęły w pewnym momencie się rozbiegać. Te drugie stały się egzotycznymi super samochodami, podczas gdy sama Alfa Romeo pozostała przystępnym cenowo samochodem z charakterem. Szczególnie w rękach Fiata jej sportowy duch pomalutku się ulatniał. Decyzja o rezygnacji z napędu na tylną oś, cięcia kosztów, spadek jakości użytych materiałów, a w końcu mechanika, w szczególności silniki, które co raz bardziej odbiegały od definicji sportowych wrażeń z jazdy. Te aspekty, wespół z tragiczną jeszcze do niedawna kontrolą jakości sprawiły, że Alfa Romeo de facto stała się marką upadłą. Jedynie przynależność do koncernu Fiata ratowała ją przed faktycznym bankructwem i całkowitym zaprzepaszczeniem jej 111 letniej tradycji.
Co by nie mówić, ładny ten Fiat Punto.
Często narzekamy na to, że w obrębie jednego koncernu powstają tak zwane dwojaczki czy trojaczki. Warto jednak uzmysłowić sobie jeden, ciężki do przełknięcia dla miłośników motoryzacji fakt. Takie przedsięwzięcia diametralnie ucinają koszty produkcji. A to właśnie pod skrzydłami Fiata zaczęły powstawać maszyny Alfy, jedynie ze zmienionym znaczkiem. Przykre, acz należy oddać honor Fiatowi, że nie porzucił Alfy tak jak zrobił to z Lancią, na pożarcie. Jednym z takich projektów jest Alfa Romeo MiTo, czyli Fiat Punto w gustownej sukience.
Mały, sympatyczny Fiat Punto.
Istnieje takie powiedzonko. Gust jest jak ta część ciała kobiety, na której szowinistyczni mężczyźni nader często zawieszają wzrok. I każdy ma swoją. O gustach nie wypada dyskutować, bo nie istnieje żadna jednostka miary gustu. Jednak w przypadku Alfy Romeo nie sposób nie poruszyć sylwetki najmniejszej z jej rodu. Tak jak pisałem we wstępie, MiTo przypomina mi odrobinę mojego kundelka, którego wziąłem ze schroniska. Ma wyłupiaste oczy z lekkim zezem, zadziorną choć mało proporcjonalną linię, jak na jamnikowate przystało. Z tyłu zaś, ochoczo merda ogonkiem, zachęcając do zabawy. Fikuśne tylne światła dopełniają jej uroku i choć z całą pewnością nie można powiedzieć o niej, że jest śliczna, to nie znajdziecie drugiego takiego wozu. Jest absolutnie oryginalna.
Wewnątrz także panuje wyjątkowy styl, na miarę włoskiego smaku i polotu. Problem jednak kryje się pod spodem. A w zasadzie nie kryje się tam nic. To kundelek, bez rodowodu i szlachetnych korzeni. Nie płynie w nim błękitna krew, nie drzemie wyjątkowe, waleczne serce. Alfa Romeo MiTo to tak naprawdę Fiat Punto, tylko w przebraniu. Jamnik, tylko skundlony. Uroczy, nie dający się nie kochać. Jednak medalu na wystawie to on nie zdobędzie.
Zarówno płyta podwoziowa, silnik, zawieszenie, podzespoły układu kierowniczego, technologia wykonania, wszystko pochodzi od Fiata Punto. Co prawda ma to zalety w postaci niskich kosztów produkcji, tak jak wspomniałem wyżej, lecz ciągnie za sobą pewne konsekwencje. Puryści i miłośnicy Alfy odcinają się od tego modelu. Fani otwarcie mówią, że to nie jest prawdziwa Alfa Romeo. Włosi nie tylko byli w pełni świadomi tego, co spostrzegli sami klienci. Postanowili również ustosunkować się na te zarzuty i wystosowali stosowną depeszę zwrotną. Zatytułowano ją Quadrifoglio Verde, zaś wraz z treścią listu dołączono silnik 1.4 Turbo o mocy 170 KM. W tak małym i zwinnym autku potrafi do prawdy zdziałać cuda.
Niby inaczej.
Niby agresywniej.
Niestety, wyłącznie niby.
Problem jednak polega na tym, że zapomnieli oni o stosownej pieczęci, która nadawałaby sznyt całemu przedsięwzięciu. Alfa Romeo MiTo QV nie różni się od zwykłej pocztówki z wakacji. Brakuje jej gustownych dodatków i smaczków stylistycznych, które odróżniałyby ją od cywilnej wersji. Smaczków, do których przecież tak bardzo przyzwyczaili nas mający bzika na punkcie stylu Włosi. Nic, absolutnie nic nie mówi klientom „spójrzcie tylko, jestem prawdziwą Alfą Romeo. W moich przewodach paliwowych płynie błękitna krew, zaś głęboko w misce olejowej drzemie sportowy duch i DNA dawnej Alfy”.
Alfa Romeo MiTo GTA Concept z 2009r.
Jednak w 2009 roku powstała taka odmiana. Cóż, przynajmniej w głowach jej projektantów. Bowiem ognista odmiana Alfa Romeo MiTo GTA, która zaprezentowana została na targach w Genewie, nie pozostawiała suchej nitki na sceptykach. Pysk przestał być uroczy, stał się zadziorny, zaś spod warg skrzyły się bielutkie kły. Wątłe łapki obrosły w napompompowane mięśnie. Sylwetka została posadzona o dwadzieścia milimetrów niżej, jakby szykowała się do skoku. Drapieżny wygląd dopełniały ogromne felgi wypełniające nadkola, oraz ogon, który z figlarnego, puszystego kikuta, stał się prawdziwym buzdyganem z kolcami i hakami. Zagościł na nim prawdziwy dyfuzor, a całość została uzupełniona harczącym powarkiwaniem dobywającym się z wydechu. Skundlony jamnik przeistoczył się w Cerbera, który tylko czekał, ażeby rzucić się do gardła konkurencji.
Zostawiając jednak barwne alegorie i porównania, muszę przyznać jedno, najważniejsze. Całokształt był w pełni zgodny z nazwą GTA, która po rozwinięciu przybiera postać Gran Turismo Alleggerita. Ostatni człon oznacza z kolei dosłownie, że wóz jest lżejszy. W przenośni także ostrzejszy, żwawszy i agresywniejszy. Jeżeli dodamy do tego silnik 1,75 l, który po kuracji sterydowej osiąga 240 KM, otrzymamy przepis na małą, piekielnie niebezpieczną petardę. Czyli dokładnie to, czego potrzebowała Alfa Romeo MiTo, ażeby raz na zawsze rozchlastać tętnice szyjne maruderów.
Dlaczego powinna powstać?
Alfa Romeo MiTo, bez względu na wersję, nigdy nie zdobyła szacunku. Nawet w wersji QV, nie była prawdziwym kozakiem. Co najwyżej trochę szybszym Punto. Powszechna jest wiedza o tym, że ten model miał łagodną duszę i brakowało mu unikatowego, sportowego charakteru. Wersja GTA jest zupełnie inna. To istny wulkan energii, z którego kipi wrząca smoła, w sam raz na przysmażenie tyłka dowolnemu hatchback’owi na rynku. Gdyby tylko zerwała z łańcucha, w mig rozprawiłaby się z całą konkurencją. To rzecz jasna, diametralnie odwróciło by o sto osiemdziesiąt stopni sposób, w jaki postrzegamy MiTo. Nie pozostałaby ani jedna osoba, biadoląca o tym, jaki to „malutki, słodki samochodzik”. Ani o tym, że to tylko Punto w droższej kiecce. Alfa Romeo MiTo GTA rozszarpałaby takich delikwentów na dzwonka. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że jedyne czego brakowało Włochom w 2009 roku, to odwagi. Po prostu obawiali się spuścić ją ze smyczy. Wielka szkoda.
Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Alfy Romeo