„Bardzo chciałbym zobaczyć japońską katanę z czterolitrowym, muskularnym silnikiem. Jednak, jak łatwo się domyślić, Nissan Z ma być sportowcem atletą. Nie zaś kulturystą i mięśniakiem.”
Ażeby całkowicie zrozumieć charakter auta, jakim będzie (bądź już jest, w zależności od tego, kiedy czytacie ten felieton) Nissan Z, musimy cofnąć się odrobinę w czasie. We wrześniu 2020 r. świat obiegła bardzo dobra wiadomość. Japoński producent, który ponad dwadzieścia lat temu został de facto przejęty przez Renault, ogłasza, że na rynek ma zamiar wprowadzić następcę swojej kultowej 370 – Zetki. Błyskawicznie podjęto temat, spekulując, jaki rodzaj napędu może zostać w nim zastosowany. W obliczu zielonego klimatu, który jest ostatnimi czasy tak gęsty, że nawet katana miałaby problem się przezeń przebić, te spekulacje nikogo dziwić nie powinny.
Lecz najpierw, odrobinka historii. Cała linia z logo Z nosi dumną, wspólną nazwę „Fairlady”, która w dosłownym tłumaczeniu znaczy „wróżka”. Jej początków upatruje się w roku 1969, w którym to na świat przyszedł pierwszy model z tej linii, czyli Datsun 240Z. Każda kolejna odmiana to w zasadzie ewolucja i eksperymentowanie z charakterem auta. Z jednej strony miało być to sportowe, dwuosobowe coupe, w żaden sposób nie udające auta osobowego. Z drugiej zaś, biorąc pod uwagę charakterystyczne gusta Amerykanów, każdy model z serii Z musiał zapewniać pewną dozę komfortu i wysoki poziom wyposażenia.
Niemniej jednak najnowszy Nissan Z, który niebawem pojawi się w sprzedaży, garściami czerpie z dwóch swoich bezpośrednich poprzedników. Zarówno 350Z jak i 370Z były autami stricte sportowymi. Przy ich projektowaniu, nikt nie kładł szczególnego nacisku na wymiar praktyczny czy walory użytkowe. Były to małe urwisy, które pomimo dość obszernej na pierwszy rzut oka kabiny, na dłuższą metę daleko odbiegały od aut typu GT.
Czyżby manualna skrzynia biegów miała dostać tryb sportowy? Ciekawostka…
Taka, a nie inna charakterystyka jego przodków sprawia, że pokładane są w nim spore nadzieje. Po części już po samych zdjęciach i danych technicznych możemy sprawdzić, czy ów nadzieje jest w stanie spełnić. Na początku przyjrzyjmy się samej bryle i ogólnemu zamysłowi konstrukcji. Bardzo szybko okazuje się, że to kolejna ewolucja znanej dobrze 370Z, opakowana odrobinę innym nadwoziem. Nadwoziem, które z resztą garściami czerpie ze swoich poprzedników. Jest mieszanką nowoczesnych, nienagannych linii sportowego coupe, ozdobionych smaczkami stylistycznymi nawiązującymi do przodków. Ja rzucę jedynie tylny pas lamp, który wprost nawiązuje do Nissana 300ZX, resztę zaś pozostawię Wam, do odkrycia samodzielnego.
Tym samym, należałoby skupić się na podzespołach mechanicznych. Jeszcze pod koniec 2020 r., po pierwszej premierze koncepcyjnych zdjęć nowej Zetki, pojawiła się plotka sugerująca montaż czterolitrowej jednostki pod maską. Tu i ówdzie rzucano określeniem „400Z” niczym gnojem po polu. Dziś wiemy, że to kompletne banialuki, zaś sam producent nigdy się w ten sposób nie wyraził. Okazuje się bowiem, że Nissan Z ochrzczony został mianem 400Z jedynie przez media i dziennikarzy, oraz ich myślenie życzeniowe. Cyferka przed „Z” oznacza pojemność silnika. Zatem skoro 350Z miał 3,5 V6, 370Z 3,7 V6, logicznym jest, że kolej na 400Z z 4,0 V6.
Trochę szkoda, że zamiast użytecznych w praktyce parametrów, takich jak temperatura czy ciśnienie oleju, wskaźniki pokazują informacje o turbinie. Między nami, to zwykły bajer, którym można się pochwalić przed kolegami. Ewentualnie przedłużyć swoje ego…
Muszę przyznać bez bicia, że ja również uległem takiemu przekonaniu. Bardzo chciałbym zobaczyć japońską katanę z czterolitrowym, muskularnym silnikiem. Jednak, jak łatwo się domyślić, Nissan Z ma być sportowcem atletą. Nie zaś kulturystą i mięśniakiem. Jednostka czterolitrowa z pewnością nadałaby mu wyjątkowości i niepowtarzalnego dźwięku, jednak znacznie przesunęłaby suwaczek charakteru w stronę auta typu GT. Nissany z linii Z z kolei, od zawsze starały się skupiać przede wszystkim uwagę kierowcy. Skręcały raczej w stronę zabawy w zakrętach i ciasnych wirażach. Daleko im było do długodystansowych pożeraczy autostrad.
O takim stanie rzeczy świadczy kilka parametrów. Po pierwsze, bardzo często występują wersje 350Z i 370Z wyposażone w tylny dyferencjał wiskotyczny. Po drugie, auto jest zwarte i zestrojone sztywno, po męsku. Zarówno układ kierowniczy, zawieszenie jak i skrzynia biegów pracują z wyraźnym oporem. Niechętnie poddają się prawom fizyki czy naszym ruchom. Do tego dochodzi twarde sprzęgło i błyskawiczna reakcja na pedał gazu. Reasumując, powyższe aspekty sprawiają wrażenie, że auto jest jednym, zbitym mięśniem. Zawsze spiętym i gotowym uderzyć w dowolnej chwili. Dodatkowo efekt potęguje fakt, iż w obu poprzednich generacjach Zetek, bardzo duży nacisk położono na usztywnienie karoserii. Ilość rozpórek i belek umieszczonych zarówno pod nadwoziem, jak i między kielichami, jednoznacznie daje do myślenia. Sztywność nadwozia była jednym z priorytetów podczas opracowywania tego wozu.
Fotele w zasadzie identyczne, jak w mojej starej 350Z. Czy to źle? Cóż, nie są one najwygodniejszymi stołkami, na jakich miałem okazję siedzieć. Szczerze powiedziawszy, taboret kuchenny mojej babci zapewnia większy komfort. Pozdrawiam Cię z tego miejsca babciu, jeśli jakimś cudem to czytasz.
Dlatego, mimo wszystko, niezmiernie ucieszył mnie fakt, że nowy Nissan Z wcale nie będzie nazywał się 400Z, a po prostu Z. Prawdopodobnie dlatego, że otrzyma silnik 3.0 V6 o mocy równych 400KM, zaś oznaczenie 300Z mogłoby wprowadzać niepoinformowanych klientów w zakłopotanie. Głupio przecież wydać kasę na nowszy model, który ma mniejszą cyferkę, niż jego poprzednik. Tym bardziej, że akurat sąsiad ma 370Z. Mogłoby dochodzić do dosyć niezręcznych sytuacji. Właściciele nowych Nissanów 300Z musieliby udowadniać kierowcom tych starszych, że mają lepszy wóz. Nissan Z brzmi za to w porządku i wieńczy ponad pięćdziesięcioletnią tradycję linii Fairlady.
Muszę także przyznać, że Z uśmiechem od ucha do ucha przyjąłem informację, odnośnie pozostałych danych technicznych nowej Zetki. Wewnątrz dostępna będzie skrzynia manualna, na tylnej osi zaś, ponownie dyfer o ograniczonym poślizgu. Mój mózg bardzo szybko połączył te dwie informacje z poprzednią, mówiącą o mocy silnika, żeby błyskawicznie wykreować mknącego w kłębach dymu smile-maker’a. Szczerze powiedziawszy, mam tylko jedną obawę w stosunku do nowej Zetki. Nazwa Nissan Z, odnosząca się do całego dziedzictwa brzmi świetnie. Jest uhonorowaniem całej linii Fairlady. Jednak w dzisiejszych, pseudo-zielonych czasach, może również nieść ze sobą pewien przekaz podprogowy. Nissan może starać się przekazać nam, że to ostatni potomek rodu, a następcy nie należy się spodziewać. Boję się, że mój strach może przerodzić się w rzeczywistość. Choć nie mi to wyrokować. Jak to mówią pożyjemy, zobaczymy.
Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Nissana
[…] CO SĄDZIMY O NAJNOWSZYM NISSANIE Z?https://historiezcharakterem.pl/nissan-z-male-choc-waleczne-serce/ […]