Utarte schematy, żelazne zasady i jedyna, słuszna droga w dążeniu do celu? Infiniti Q50S pokazuje, że można inaczej.
Trend jaki obserwujemy w dzisiejszej motoryzacji jest raczej jednoznaczny. Odejście od silników spalinowych, na rzecz elektrycznych, ładowanych z gniazdka. Argument jaki przytaczają nasi włodarze za takim wyborem technologii, jest prosty. Ograniczenie zanieczyszczeń i emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Pozwoli to przyszłym pokoleniom cieszyć się naszą błękitną kuleczką jeszcze przez długie miliony lat. Nie chcę w tym miejscu wchodzić w polemikę, czy auta elektryczne rzeczywiście są mniej szkodliwe dla planety niż te napędzane ropą. Istnieje szereg zmiennych, których często ekolodzy nie biorą pod uwagę. Zanieczyszczenia powstałe podczas wydobycia surowców niezbędnych do budowy baterii oraz ich utylizacja. Średnio „zielone” elektrownie, które dostarczają prąd, niezbędny do ładowania ów baterii. W końcu zaś fakt, że nawet jeśli Europa będzie zielona, reszta świata, w tym Azja czy Afryka, wręcz przeciwnie. A przecież tak często zapominamy, że Stary Kontynent jest jedynie kropelką w morzu syfu wszelkiej maści, jaki ludzkość wydziela do atmosfery, wody czy gruntu.
Lecz tak jak wspominałem, nie jest to czas ani miejsce na roztrząsanie tego typu kwestii. Jak zapewne wiecie, dla nas przede wszystkim liczy się charakter w samochodach. A co by nie mówić, elektryczne czy hybrydowe auta, zazwyczaj mają go niewiele. I nie chodzi tutaj o to, że jako urządzenia są całkowicie do bani. Jasne, że nie są. Jeżeli mieszkacie na przedmieściach, Wasz dom wyposażony jest w panele fotowoltaiczne, a dziennie nie robicie więcej niż 100 km, możecie ich swobodnie używać. Jako drugie czy trzecie auto w rodzinie, sprawdzają się idealnie. Szczególnie jeśli kochacie ciszę i błyskawiczny moment obrotowy, już od samego startu. Obiektywnie rzecz ujmując, elektryki mają pewne zalety. Podobnie jest z hybrydami. Nie przypadkowo, najczęstszą konfiguracją taksówki w dużych miastach, jest Prius wyposażony w LPG. Aczkolwiek, pragnę jedynie przypomnieć, że rozmawiamy w tym momencie o urządzeniach służących do pracy. Kwestia charakteru, to zupełnie inna bajka.
Obiektywnie rzecz ujmując, elektryki mają pewne zalety.
Jak zapewne niejednokrotnie już pisaliśmy, charakter to nie tylko osiągi czy przyspieszenie. To w głównej mierze emocje, jakie płyną z auta do kierowcy. Kwestia charakteru w samochodzie jest o wiele bardziej złożona i każdy przypadek trzeba rozpatrywać oddzielnie. Problem z elektrykami i hybrydami w tej kwestii jest jeden. Zazwyczaj te maszyny skonstruowane są w taki sposób, aby były maksymalnie wydajne i efektywne. Podobnie jak elektrownie czy autobusy. Próżno szukać w nich dreszczyku emocji czy szczypty szaleństwa. Nie do tego przecież, zostały stworone. Mają przede wszystkim oszczędzać paliwo czy energię. Jednak, gdyby dobrze poszperać, okazałoby się, że są wśród nich pewne wyjątki. Otóż, jak to zwykle bywa, wszystko zależy od perspektywy. A ta, z której Nissan spojrzał na hybrydy, zdaje się być całkowicie odmienna od reszty stawki.
Hybryda wcale nie musi być nudna!
Wiem jak brzmią te słowa. Kontrowersyjnie. Lecz zanim mnie zlinczujecie, pozwólcie, że Wam coś wyjaśnię. Przyjrzyjcie się wszystkim znanym Wam hybrydom, w szczególności tym pokroju Priusa czy Outlandera PHEV. Na każdym kroku, projektanci starają się podkreślić ich odmienność i wyjątkowość. Wszędzie zaznaczają, że ich wóz jest hybrydowy i napędza go moc uporządkowanego strumienia elektronów. Ale nie w Infiniti Q50S. W zasadzie, patrząc na nie z zewnątrz, nie wyróżnia się ono absolutnie niczym, od swoich spalinowych wersji. Zasiadając z kolei na fotelu kierowcy, zazwyczaj nowoczesne, ekologiczne wozidełka, bombardują nas wskaźnikami zielonych listków, kropeczek, lampeczek i innych eko bzdur. Nie wiem tylko po co.
Jedynym sensownym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy, jest próba wywołania w nas poczucia winy, które ma chronić planetę, nie dopuszczając naszej prawej stopy do pedału gazu. Tylko po co? Z całym szacunkiem, ale kogo to u licha obchodzi? Na pewno nie prezesa fabryki, która emituje setki tysięcy ton dwutlenku węgla na dobę. Ponownie, w Infiniti Q50S czegoś takiego nie uświadczymy. Po zajęciu miejsca za kierownicą, naszym oczom ukazuje się obrotomierz, wyskalowany do 9 000 obrotów na minutę. Nie ma nawet jednego, zielonego źdźbła trawy. Nie wspominając o listkach czy innych krzaczkach, które sugerowałyby nam, że mamy do czynienia z maszyną ratującą nasz świat. Jest za to 3,5 litrowa V6-tka z epoki średniowiecza, o oznaczeniu VQ35HR.
Malutki napis „Hybrid” na nadkolu to jedyny detal, wyróżniający hybrydową wersję na tle w pełni spalinowych braci.
Jednostka znana szczególnie miłośnikom Nissana 350Z, w Infiniti Q50S kręci się do 7 000 obrotów na minutę. Jedyne 500 obrotów niżej niż w sportowym coupe, osiągając swoją maksymalną moc 306 KM, podobnie jak 308 KM Zetki, przy 6 800 obrotach na minutę. Moment obrotowy uzyskiwany jest równie wysoko, co w Nissanie. 350 Nm momentu dostępne są dopiero przy 5 000 obrotów na minutę, a to oznacza, że nawet odrobinę wyżej, niż 358 Nm 350Z przy 4 800 obrotach. Ten stan rzeczy dobitnie pokazuje, w jakim kierunku skręca Infiniti Q50S. Wóz zaprojektowany został, żeby dawać frajdę z jazdy. Jego silnik jest pełen wigoru i daje masę frajdy szczególnie, gdy kręcimy go do samej odcinki. Mało ekologiczna perspektywa. Jedyną różnicą, jest oczywiście silnik elektryczny, który w przypadku sedana, ma nawet jakiś sens.
Zróbmy to jak należy!
Nie chcę jakoś szczególnie wychwalać Nissana czy jego marki premium. Mam jednak wrażenie, że jako nieliczni, podeszli do sprawy z jajami. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że cała sytuacja miała miejsce na przełomie 2013 i 2014 r. Wtedy, palmę pierwszeństwa pod kątem produkcji hybryd dzierżyła Toyota, która jednak z bliżej niewiadomych mi przyczyn, każdą Tojkę i każdego Lexa z układem hybrydowym, konfigurowała w taki sposób, ażeby absolutnie nie chciało się nimi jeździć. Mowa rzecz jasna o skrzyniach CVT, które obowiązkowo montowane była w ich układach hybrydowych. Do tego nawet premium Lexus’y, potrafiły wychodzić z nudnymi jak flaki z olejem silnikami czterocylindrowymi, pracującymi w oszczędnym i wydajnym cyklu Atkinsona. Niewiele miało to wspólnego z ich drapieżnym design’em i bojowo nastawionymi rysami twarzy.
Rzecz jasna, Japończycy bronili się, twierdząc, że taka konfiguracja jest najlepsza z punktu widzenia efektywności napędu hybrydowego. Bla, bla, bla. W porządku, może i jest. Ale to powodowało, że nikt, kto choć odrobinę lubi jeździć samochodem, nie wysiadał z hybrydowego Lexusa z uśmiechem na twarzy. Nissan z kolei dowiódł, że hybryda wcale nie musi być tak zestrojona, aby na każde 100 km spędzonych za jej sterami, potrzebny był co najmniej litr kawy żeby nie zasnąć ze znużenia. Zacznijmy zatem od suchych faktów. Infiniti Q50S wyposażone jest w silnik elektryczny, o mocy niecałych 70 KM i momencie 290 Nm. Zestrojony jest on jednak w taki sposób, aby pomagał ważącej niespełna 1800 kg limuzynie, jeździć jeszcze ostrzej i jeszcze mocniej wciskać Was w fotel. Wolnossąca, 3,5 litrowa V6-tka osiąga swoje parametry dopiero na górze. W istocie, przy niższych obrotach, jest słaba i miałaby pewne niedobory, w stosunku do uturbionych konstrukcji konkurencji.
(…) nikt, kto choć odrobinę lubi jeździć samochodem, nie wysiadał z hybrydowego Lexusa z uśmiechem na twarzy.
Japończycy jednak, zamiast decydować się na turbodoładowanie, postanowili zamontować właśnie silnik elektryczny, oraz bateryjkę o pojemności 1,4 kWh. Wspomaga on wolnossącą V6-tkę podczas miejskich korków czy ruszania. Czyli wtedy, gdy benzynowa jednostka jest całkowicie nieefektywna. Jednak pracuje także wtedy, gdy macie ochotę wycisnąć z auta maksimum jego możliwości. Nie chcę przez to powiedzieć, że hybrydy są wspaniałe. Wzrost masy w stosunku do wersji czysto benzynowej z silnikiem 3,7 l wyciągniętym z kolei z Nissana 370Z, to niemal 100 kg. Tylko że w małych coupe, to rzeczywiście ma znaczenie. Wzrost masy ogranicza frajdę z pokonywania ciasnych zakrętów. Lecz w przypadku limuzyny? Jeżeli macie zamiar poruszać się nią na co dzień, sam fakt posiadania mocarnego, wolnossącego silnika w starym, dobrym stylu, połączonego z napędem na tylną oś, z całą pewnością Wam wystarczy. Układ hybrydowy zaś, pozwala na odrobinę oszczędności na stacji benzynowej, jednocześnie poprawiając osiągi i tak już mocarnej, wolnossącej, widlastej szóstki.
(…) silnik elektryczny (…) pracuje także wtedy, gdy macie ochotę wycisnąć z auta maksimum jego możliwości.
Jednakże, jest jeszcze coś. Otóż, Nissan nie zdecydował się na montaż irytującej, wyjącej skrzyni bezstopniowej. Infiniti Q50S wyposażone jest w klasyczny, hydrauliczny automat o siedmiu przełożeniach z łopatkami przy kierownicy, jak na sportową limuzynę przystało. W zasadzie, dopóki nie przyjrzycie się danym technicznym, nie będziecie w stanie spostrzec, czy macie do czynienia z wersją hybrydową, czy też nie. I chyba właśnie o to tutaj chodzi. Infiniti Q50S pokazuje, że nie każda hybryda musi być głupia i nudna. Technologia oraz jej postęp są po to, aby iść na przód. I co by nie mówił, nie wierzę, że z pełną premedytacją, wybralibyście wóz o niemal identycznych silnikach oraz osiągach, który jednak pali więcej. To wbrew logice. I każdy z Was doskonale o tym wie.
Nie rozumiem jedynie, czemu inni producenci silą się na tak ogromne wyróżnienie swoich bardziej wydajnych wersji. Wygląda bowiem na to, że Nissan zrobił to tak, jak należy. Nie chwaląc się specjalnie na lewo i prawo, wprowadził mocnego, agresywnie nastawionego, nowoczesnego sportowego sedana na rynek, wyposażając go w technologię, pozwalającą Wam oszczędzić nieco gotówki przy stacji paliw. Potraktujcie to jak przejście z gaźnika na wtrysk paliwa pośredni, a później bezpośredni. Jest to kolejny krok w dążeniu do zwiększenia efektywności i wydajności silnika spalinowego, jednocześnie nie obcinający go z jaj i męskości. Infiniti Q50S bowiem, bez problemu możecie latać bokiem i smażyć kapora, przy akompaniamencie ryku wolnossącej, oldschool’owej V6-tki. Jednym słowem, jak się chce, to można. Czyż nie, Toyota?
Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Infiniti
Auto naprawdę jest świetne w prowadzeniu, dla mnie link by wire daje robote, ale moge zrozumiec inna opinie.
Ta hybryda mozna naprawde poszalec, 375hp daje rade i przyspieszenie to 4.9 nizsze niz producent podaje.
Oczywiscie traci juz wiele do konkurencji.
Jeden z wiekszych minusow to komputer pokladowy oparty na windowsie . Ceny czesci tez z kosmosu a przy tym brak zamiennikow w kraju powoduja ze to auto juz nie jest takie fajne jak by sie wydawalo.
Niestety przyszedl czas na zamiane , w planach jest Elantra N albo Nowy STI( chyba ze cos znowy nabroja, tak jak z nowym WRXem) haha.
Z STi radzę uważać 😉 Ostatnio miały spore problemy z silnikami i ich żywotnością 🙂 Choć sam uwielbiam ten bulgot… nie kupiłbym nowego. Bałbym się. Serio.