Hennessey

Hennessey Camaro. Narodziny Egzorcysty.

Amerykańska komórka do zadań specjalnych Hennessey, znana pod kryptonimem HPE, w 2021 r. świętuje swoje trzydziestolecie powstania. A jak inaczej można świętować tak chwalebny dzień, jeśli nie wypuszczając potwora, zdolnego do rozszarpania wszystkiego, co porusza się po ulicy?

HPE, a dokładnie Hennessey Performance Engineering, to firma założona przez John’a Hennessey w 1991 r., w Sealy na terenie Texasu. Każdy, kto choć trochę interesuje się motoryzacją zza oceanu, kojarzy projekty Hennessey. Wie także, że mają one szczególną tendencję do jeżenia włosów na głowie. Hennessey specjalizuje się w hardcore’owym tuningu pojazdów, lecz to wcale nie oznacza, że skupia się wyłącznie na autach sportowych. Od początku swego istnienia zmodyfikowali niemal 10 000 aut – sportowych, muscle car’ów, SUV’ów i pick-up’ów. Trzeba przyznać, że chłopaki nie przebierają w środkach i realizują masę szalonych pomysłów. Jednym z najbardziej znanych jest właśnie Chevrolet Camaro, który po krótkiej wizycie w spa w Texasie, został mianowany jako Hennessey Exorcist.

Exorcist Camaro ZL1 po raz pierwszy światło dzienne ujrzał w 2017 r. Był on odpowiedzią na wóz konkurencji z piekła rodem – Dodge Challenger SRT Demon. Jednak najnowsza odsłona Hennessey Exorcist, to kolejny krok na przód. Jak przystało na świętowanie, jest grubo i na bogato. Pod pokrywą silnika o powierzchni czterech boisk piłkarskich kryje się 6,2 litrowa, doładowana V8-ka, wyciągnięta z Corvette Z06. Ta jednak, została znacznie zmodyfikowana, ażeby mogła wypluć liczby czterocyfrowe. 1 000 koni mechanicznych i niecałe 1 200 Niutonometrów momentu obrotowego. Nic dziwnego, że nazwali go The Exorcist. Te wartości wyglądają po prostu jakby spadły z nieba. Przekładają się one na osiągi Egzorcysty, a te plasują się na poziomie 2,1 sekundy do pierwszej setki i maksymalnych 350 km/h. Widać zatem, że celem nie była ultra wysoka prędkość maksymalna, bowiem przy zastosowaniu odpowiednich przełożeń, przerobione Camaro mogłoby z łatwością powalczyć o niejeden rekord prędkości.

Nic dziwnego, że nazwali go The Exorcist. Te wartości wyglądają po prostu jakby spadły z nieba.

Pora zejść na ziemię i poopowiadać co nieco o mechanice. Jednostka napędowa wyposażona została w wysoko przepływowy kompresor oraz układ dolotowy. Zmodyfikowano także konfigurację wałka rozrządu. Dla przypomnienia, w silnikach z serii LS, rozrząd realizowany jest tradycyjnie za pomocą popychaczy i układu OHV. Jednak na tym nie koniec. Hennessey, wykonał porting tłoków, zamontował głowice ze stali nierdzewnej i wyrzucił seryjne katalizatory, zastępując je sportowymi. Klient, podczas składania zamówienia, ma także wybór odnośnie rodzaju skrzyni biegów. Ręczna przekładnia wyposażona w tak zwany rev-match, bądź też dziesięcio biegowy automat. Zawieszenie w zasadzie nie uległo zmianom względem Egzorcysty z 2017 r. Z zewnątrz maszyna jest nie do pomylenia. Zwłaszcza w tym zestawieniu kolorystycznym. Dodatkowym smaczkiem będzie plakietka Anniversary Edition, z unikalnym numerem egzemplarza. Jak nie trudno było się domyślić, Hennessey Exorcist Anniversary Edition będzie limitowaną do 30 sztuk serią.

Z perspektywy Mateusza.

Koincydencja nazwy Camaro po tuningu jest nieprzypadkowa. Nie raz o tym mówiłem, więc przepraszam, ale po prostu muszę. Niemcy czy Japończycy, nazywają swoje auta jak mikrofalówki albo kuchenki gazowe. IS200, W124, 350Z, 330d, RS3 i tak dalej. Amerykanie za to, podchodzą do kwestii nazewnictwa z zupełnie innej perspektywy. Skoro konkurencja wypuściła na rynek Demona, który tylko czyha na pożarcie duszyczek biednych klientów, musimy temu jakoś zaradzić. Stwórzmy zatem wóz, który będzie w stanie nawiązać z nim bezpośrednią walkę i mu dokopać. Nie kryjemy się z tym, że naszym celem jest zabicie Demon’a. A jak przecież wiadomo, gdy macie problem z demonem nawiedzającym Wasz dom, zawsze o pomoc prosicie Egzorcystę.

Proste i banalne, przyznaję. Jednocześnie, to piękne połączenie marketingowej walki producentów sprzedających swoje dobra, z magią motoryzacyjnego współzawodnictwa. Hennessey Exorcist jest dla mnie takim puszczeniem oczka do fanów Demon’a. Wiadomo, że Challenger w wersji Demon to prawdziwa bestia. Został skonstruowany jako najszybsze seryjne auto w wyścigach na ćwiartkę. Ale miejcie się na baczności. Bo od dziś, możecie spotkać kogoś, kto przyjechał specjalnie, aby odesłać Was tam, skąd przyszliście, pomioty piekieł. Rywalizacja w tej formie nie jest niczym nowym w Ameryce. Ford sprzedaje wersję Raptor swojego F150, więc Dodge postanowił stworzyć Ram’a w wersji TRX. Wiadomo, że Tyranozaur był znacznie, znacznie większy od Raptora. Wiadomo też, że w kwestii bezpośredniej walki dwóch pick-up’ów, to nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ale czy nie takie smaczki właśnie są tym, co sprawia, że bez względu na parametry techniczne, chcemy wskoczyć za stery Hennessey Exorcist tylko dlatego, żeby raz na zawsze przegnać Demona?

Z perspektywy Grzegorza.

Właśnie za takie auta uwielbiam Amerykanów. Genialne jest to, że niemal ze wszystkiego, potrafią zrobić historię. Nawet z nazw samochodów. Nikt inny tego nie umie. Właściwie, to aktualnie, reszta się jedynie ośmiesza. Chociażby tacy Niemcy czy Japończycy. Wpadli w pułapkę swoich wielkich cyfr i nie wiedzą jak temu podołać. Mercedes S500 oznaczał niegdyś wielki, muskularny, pięciolitrowy silnik, a dziś? W zasadzie nie wiadomo tak do końca, co jest pod maską. Jeszcze gorzej jest z Audi. Stosują oni oznaczenia pokroju 55 TFSI i absolutnie nikt na Bożym Świecie nie ma pojęcia, co ten symbol oznacza. Nawet w Audi tego nie wiedzą. I żeby nie było, że tylko Niemców łajam, Japonia wcale nie jest lepsza.

Jeszcze do niedawna, każdy kto słyszał Lexus LS400, w mig wiedział, że to porządne V8. Dziś? LS ma nawet większe cyferki, chociażby 500. Logicznym więc wydawać by się mogło, że taki LS500 napędza jeszcze większa jednostka V8. A co dostajemy w rzeczywistości? Nawet nie pytajcie. Nuda. W tym miejscu, na myśl przychodzą mi jeszcze Szwedzi, którzy także nie grzeszą kreatywnym myśleniem. Volvo ma swój oddział do zadań specjalnych pod nazwą Polestar. I wiecie co? Byli na tyle oryginalni, że jedynym co potrafili wymyślić, to że ich pierwszy model pod nazwą Polestar, otrzyma przydomek 1. Serio. Chwilę później wymyślili także drugi model, który oznaczony został jako Polestar 2. Następnie pojawił się trzeci… czy ja muszę cokolwiek dodawać? Nuda do kwadratu.

Właśnie za takie auta uwielbiam Amerykanów.

Co innego Jankesi. Owszem, mają swoje grube wtopy i to niejednokrotnie kładące na łopatki te, popełniane przez Europejczyków. Za samo nazwanie elektrycznego SUV’a „Mustang”, powinni zostać porwani przez demona, który zabierze ich do piekła. I broń Boże interweniować wtedy, jakiemuś egzorcyście! Wracając jednak do meritum. Sami odpowiedzcie sobie na pytanie. W jakiej wersji jest Wasza bryka? A teraz pomyślcie, jaką odpowiedź wolelibyście rzucić?

„No wiesz, to jest LS500”? I zaraz po tym, gdy wypowiadacie ostatnie słowa, czujecie, że za moment będziecie musieli się tłumaczyć, dlaczego nad przednią osią wisi jakieś malutkie V6 a nie porządne V8? Zamiast z dumą obnosić się ogromnym silnikiem, w ogromnej, dostojnej limuzynie, zamieniacie się w osmarkane po pas dziecko, które tłumaczy się mamie, dlaczego ocena z klasówki na poziomie 3, wcale nie jest taka zła. Jeśli z kolei, na wcześniej postawione pytanie, odpowiedź wybrzmi „Mój Chevy, nazywa się The Exorcist. Hennessey Exorcist.”, rozwiewacie wszelkie wątpliwości. Jeździcie EGZORCYSTĄ z Teksasu! Marka Waszego wozu brzmi niemal identycznie jak legendarny koniak! Czy tutaj trzeba cokolwiek dodawać? Jak za to nie kochać amerykańskiej motoryzacji?

Prowadził Mateusz Kania,
tuningował Grzegorz Chęciński.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Hennesseyperformance
Garaż Chevrolet’a

Garaż Hennessey

3 Comments

    • No cóż, następnym razem skomentuje dopiero po przeczytaniu całego materiału. Zdecydowanie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Amerykanie ze wszystkiego robią rywalizację, nawet z nazewnictwa. I to jest piękne. Od razu wiadomo, z kim taki czy inny samochód aspiruje rywalizować. A w Europie czy Japonii? Że auto jest konkurentem dla tego czy innego modelu wiemy dopiero gdy poznamy cenę, segment oraz usłyszymy oświadczenie producenta

      • Dokładnie 🙂 Jankesi mają jaja i poczucie humoru, nawet w tak „poważnych” sprawach jak sprzedaż aut wartych dziesiątki tysięcy zielonych. I to u nich szanuję !

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.