Ford Bronco

Ford Bronco – jak to się w ogóle zaczęło?

Czy rozkminialiście kiedykolwiek, skąd wzięło się logo „Bronco”? No właśnie. Zatem usiądźcie wygodnie i posłuchajcie.

Zimowy okres w Europie Środkowej ma to do siebie, że dzień stanowi jedynie niewielki ułamek całej doby. Z tego też powodu, chłodne wieczory spędzałem ostatnimi czasy na przeczesywaniu czeluści internetu, w poszukiwaniu zagubionej gdzieś muzy. Szperając tak, natknąłem się Ford’a Bronco Raptor’a, o którym Mateusz zdążył już co nieco nabazgrać. Daleki jestem od powielania informacji czy opinii na naszej stronie względem pozostałych wpisów. Dlatego, postanowiłem podejść do tematu, a jakże, Z innej Perspektywy. Bronco Raptor obdarty z blachy oraz wypatroszony z technicznych ciekawostek, które zaciekawić mogą wyłącznie kochających inaczej, jajogłowych maniaków, wciąż niesie ze sobą pewną historię. Jej scenariusz kręci się wokół nazwy, która szczególnie mnie zaciekawiła.

Jako że piszę na łamach poważnej strony internetowej, traktującej o ważnych sprawach w dojrzały sposób, postanowiłem posłużyć się metodą „od ogółu do szczegółu”, znaną między innymi z dziedziny nauki zwanej geodezją. W naszych rozważaniach polegać będzie ona mniej więcej na tym, iż całą nazwę Ford Bronco Raptor rozłożymy na czynniki pierwsze, zajmując się każdym z osobna. Pierwszy z nich brzmi: „Ford”. Przyznaję, mało odkrywcze stwierdzenie. Jednak w jego przypadku, w ogóle ciężko mówić o jakimś przełomie czy odkrywaniu Ameryki. W końcu Ford, to Ford. Jeden z najstarszych producentów motoryzacyjnych, którego nazwa pochodzi od założyciela, Henry’ego Ford’a. Amerykańskiego przedsiębiorcy, który dawno, dawno temu, postanowił otworzyć fabrykę samochodów osobowych. Konkretnie, zdarzenie ów miało miejsce już w roku… chwila, chwila. Który to był rok, u diaska? Dajcie mi moment…


Ewenement.

Mamy to! Aż trudno uwierzyć, że Henry swój biznes założył ponad 100 lat temu, w 1903 roku. Tym samym, na rok 2022 Ford może poszczycić się 119 letnim dziedzictwem. To dość sporo, szczególnie biorąc pod uwagę średnią długość życia przeciętnego człowieka. I o ile sama nazwa „Ford” nie jest niczym niezwykłym, w końcu Henry nie był jedyny, który nowopowstałe przedsiębiorstwo postanowił nazwać swym nazwiskiem, o tyle dzisiejszy Ford, jest w pewien sposób wyjątkowy. Okazuje się bowiem, iż w XXI wieku, lwia część marek samochodowych utraciła swą niezależność. Mam tutaj na myśli, że zrzeszeni są one w różnego rodzaju alianse i mezalianse. Renault – Nissan – Mitsubishi, General Motors, PSA czy FCA, które dziś należą do o oczko większego gracza o nazwie Stellantis i tak dalej.

Dziś próżno szukać pojedynczych marek, działających wyłącznie na własną rękę. Oficjalnie do tej niewielkiej grupy należą co prawda Honda, Mazda, Suzuki, Tesla, Toyota czy BMW. Niemniej jednak, Mazda wraz z Suzuki ostatnimi czasy spoufaliły się mocno z Toyotą, która jest także sporym udziałowcem Subaru. Tesla silnie współpracuje z Mercedesem, który z kolei wymienia się technologią oraz zasobami z Renault i resztą. BMW z kolei, posiada w swych szeregach Mini czy Rolls – Royce’a, a zatem także nie jest odrębną, w pełni niezależną firmą. O powiązaniach pomiędzy poszczególnymi submarkami grupy VAG czy FCA, nawet nie chcę wspominać. Starczy rzec, iż Ferrari, które niedawno wyskoczyło spod spódnicy Fiat’a, koniec końców trafiło pod skrzydła Stellantis’a. Przynajmniej chwilowo. W przeciwieństwie do Fiat’a, całej grupy Chrysler’a, Peugeot’a, Citroen’a czy nawet Opla. Wygląda więc na to, że działający na własną rękę Ford, jest swego rodzaju ewenementem na skalę światową, pokroju Ferrari.


Bronco > Mustang… say what?!

Tylko, po co u licha, ja o tym wszystkim opowiadam? Cóż. Tym średnio interesującym wstępem, starałem się udowodnić, że pod pozornie nudną i nieniosącą ze sobą żadnego bagażu emocjonalnego, prostą nazwą, kryć się może szereg ciekawostek, stanowiących o jej nosicielu. Tym samym, Ford, których popularne modele nie cieszą się szczególnym szacunkiem czy uwielbieniem, sam jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Pozdrawiam serdecznie z tego miejsca Adama M., a skoro Ford’a mamy ogarniętego, pora przejść do następnego członu. Bronco. I już na wstępie, muszę coś wyjaśnić. Wbrew pozorom, Bronco nie jest modelem, a marką. Zgadza się, marką. Odrębna, posiadająca własne, unikatowe logo, tak jak Mustang. I choć narażę się w tym miejscu na gniew radykałów, należy sobie to jasno powiedzieć. Bronco być może jest nawet ważniejszy, od ikonicznego kucyka.

Jak długo musiałem myśleć, żeby wygadywać tak wierutne brednie, zapytacie? Cóż, właściwie wystarczy wejść na dowolną stronę, jakiegokolwiek producenta samochodów. Zanim Wasza przeglądarka skończy wirowanie, z każdego piksela Waszego monitora i każdym złączem USB, wysypie się na Was lawina… SUV’ów. To one dziś, pragmatycznie rzecz biorąc, liczą się najbardziej. SUV’y to najbardziej intratny produkt w świecie motoryzacji. To na nich opiera się sprzedaż i zysk, a zatem także środki na dalszy rozwój. Dzięki SUV’om, istnieje Mustang. Dzięki Cayenne, Porsche sprzedaje 911-tkę. I choć z rozpoznaniem logo Mustang, raczej nikt nie powinien mieć specjalnych problemów, z Bronco będzie prawdopodobnie inaczej. Ilu z Was wie tak naprawdę, co Bronco w istocie oznacza? Nikt? Nie ma powodów do wstydu. Ja też nie miałem zielonego pojęcia. Lecz wujek gugle, błyskawicznie rozwiał moje wątpliwości. Pozwólcie zatem.


I wanna be free…

Powołując się na informacje znalezione w sieci, fraza Bronco odwołuje się do „a wild or half-tamed horse of the western US”. Czyli na nasze, „dziki lub częściowo oswojony koń, pochodzący z zachodnich terenów Stanów Zjednoczonych Ameryki”. Na pierwszy rzut oka, mało seksowna nazwa. Jednak, jak mawia klasyk, nic bardziej mylnego. Szczególnie, w porównaniu do Mustang’a oznaczającego konia zdziczałego, który uciekł ze stada przywiezionego do Ameryki przez Hiszpanów. Innymi słowy, Mustang jest symbolem wyzwolenia się z więzów. Oznacza ucieczkę od utartych stereotypów, zerwanie kajdan niewolnictwa i takie tam, sny o wolności. Bronco zaś, podchodzi do tematu z drugiej strony. Daje nam dzikie, nieznające cywilizacji zwierzę, które dopiero musimy oswoić my sami. Gdyby się nad tym na spokojnie zastanowić, pasuje idealnie. Mustang pozwala uciec z miasta w dzicz i cieszyć się życiem. Oznacza pewną zmianę.

Bronco zaś, stawia pewne wyzwanie przed użytkownikiem. Przywodzi na myśl szereg trudności, z którymi trzeba sobie poradzić, zwłaszcza w procesie oswajania i docierania się z wozem. Przepięknie pokazał to film pt. „Zaklinacz Koni”, choć tam akurat, główny bohater koń, dziki nie był. Niemniej jednak, sam proces „rozmowy” ze zwierzęciem, a zarazem próba znalezienia języka pojednania, ukazana jest przepięknie. Tym lepiej dla nas, bowiem Ford Bronco jest niczym dziki koń. Boi się miasta, a nawet większej wsi, w której ktoś z bliżej nieznanych mu przyczyn, postanowił wylać odrobinę twardego, czarnego asfaltu, na miękką i pachnącą ziemię. Ford Bronco najlepiej czuje się w głuszy, z dala od cywilizacji czy postępu technologicznego. Perfekcyjnie nadaje się do niespiesznego kłusowania po łące, czy dzikiego cwału przez stepy.

Mustang oznacza konia zdziczałego, który uciekł ze stada przywiezionego do Ameryki przez Hiszpanów.

Można nim co prawda zaparkować na podwórku, lecz trzeba pamiętać, że w stajni czuje się odrobinę nieswojo. Niepokoją go hałasy wydawane przez obcych ludzi, a przy najbliższej okazji daje susa przez płot i gna przed siebie, nie spoglądając w tył nawet na moment. Pierwszy Ford Bronco pojawił się w 1966 roku i był na tyle oswojony, na ile było to konieczne. W zasadzie, prawie wcale. Co prawda, z każdym kolejnym pokoleniem, co raz lepiej znosił warunki bytowania wśród ludzi, lecz próżno było w nim szukać żaru domowego ogniska. Ford Bronco po dziś dzień jest jedynie „na wpół oswojony”. Jasne, najnowszy model jest zaawansowany technologicznie, ma wyczesaną sierść, podkute kopyta i przystrzyżoną grzywę. Lecz spróbujcie zabrać go do miasta, a w mig spostrzeżecie szklanki w jego oczach. Wybierzcie się do dowolnego ZOO, a doskonale zrozumiecie, co mam myśli.


To w końcu Jeep, czy Ford?

Na tym jednak, nie kończy się nasza opowieść. Kopiąc dalej, natknąłem się na informacje, jakoby Ford Bronco na początku miał nazywać się nieco inaczej. Okazuje się bowiem, iż Ford miał dla niego przygotowane logo Wrangler. I ponownie, pragnę Was uspokoić. Nie ma powodów do wstydu. Ja także przecierałem oczy ze zdumienia, gdy się o tym dowiedziałem. W końcu Wrangler, to Wrangler. Jeep. Bezkompromisowa terenówka, której historia sięga II wojny światowej. Bronco zaś, to SUV. W dodatku, narodził się bez mała dwadzieścia lat później. O co zatem chodzi? Cóż. Swego czasu Wrangler nosił nazwę CJ-5. Dopiero w 1986 roku ochrzczony został mianem Wrangler. Innymi słowy, nazwa jako nazwa, była wolna. Ford mógł więc, bez żadnych przeszkód czy batalii prawnych, logo Wrangler przejąć.

W końcu Wrangler, to Wrangler.

Niemniej jednak, Don Frey, człowiek ówcześnie odpowiedzialny za dział planowania w Fordzie, miał nieco inny plan. Zrezygnował z Wrangler’a na rzecz Bronco, bowiem pragnął on powiązania do innego, dziś już wspomnianego modelu. Potrzebna była nić, którą powiąże nowy projekt z Mustangiem, który zdążył zadebiutować dosłownie chwilę wcześniej. Bronco oraz Mustang perfekcyjnie nadawały się do dopełnienia „końskiego związku”. Co prawda, w kuluarach mówi się, jakoby Mustang pochodził od wojennego samolotu P-51. Lecz nie ma to właściwie większego znaczenia. Każdy Mustang’a kojarzył i kojarzy z koniem, wolnością i resztą dyrdymałów, o których pisałem kilka akapitów wcześniej. A skoro w salonach Ford’a miał stać jeden koń, oczywistym dla Don’a był fakt, iż drugi dopełni opowieści. Tym samym, jego decyzja została przyjęta i w 1966 r. obok Mustang’a, w salonach pojawił się Bronco. 

W ten sposób, udało nam się przebrnąć przez dwa pierwsze człony Ford’a Bronco Raptor’a. Jak nietrudno spostrzec, pozostał nam jeszcze jeden, ostatni człon. Wielu z Was, z całą pewnością od razu kojarzy Raptor’a ze światem dinozaurów, przedstawionym w kinowej produkcji pt. Jurassic Park, w reżyserii Steven’a Spielberg’a. Ponownie poczuliście niepokój, prawda? Znowu coś nie gra. I macie rację. Jednakże, znów pragnę ukoić Wasze skołatane nerwy. Ja także, gdy zacząłem kopać co raz głębiej w otchłani internetu, z minuty na minuty dostawałem kolejnych szoków. Biorąc jednak pod uwagę, jak zawiła i rozciągnięta jest ów historia, postanowiłem rozbić ją na część drugą. Robi się późno, Wasz szef prawdopodobnie zaczyna zastanawiać się, czemu od kilkunastu minut nie słyszy dźwięku klawiatury, dlatego zróbmy małą pauzę… i widzimy się już wkrótce, w części drugiej.

Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.

Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Wheelsage, Classic Car Catalogue
Garaż Ford’a

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.