Jedynie Twoja połowica może odrobinę narzekać na wysoki decybelarz okolicznych terenów. Jednak ten problem jest do załatwienia. Od czego bowiem, Lancer Evolution Wagon ma trzycalowy przelot?
W 1922 roku nijeaki Stephen Poplawski wpadł na pomysł urządzenia, za pomocą którego można miksować kilka produktów na raz. Co prawda efekt końcowy przypominał papkę czy raczej ciecz nienewtonowską, lecz smak i aromat zaskakiwały. Dziś znamy jego wynalazek pod postacią blendera. Urządzenia, do którego wrzucamy przypadkowe produkty spożywcze celem ich zmielenia. Przypominające średniowieczne narzędzie tortur dla owoców i warzyw, urządzenie używane jest w zasadzie do dziś. Z co raz większą popularnością. Mnie jednakże zaciekawiło użycie blendera przez MMC. Czyli Mitsubishi Motors Corporation.
Zacznijmy zatem od pierwszego, głównego składnika naszej potrawy. Mitsubishi Lancer Evolution.
Co prawda Japończycy nie zmiksowali produktów spożywczych, tudzież wciąż jeszcze ciepłego truchła Subaru, lecz samochód. Konkretniej rzecz ujmując, postanowili oni wrzucić do blendera kilka aut, za którymi kryły się kompletnie odmienne koncepcje i pomysły. Finalnie nie otrzymali oni ani papki ani cieczy łamiącej zasady mechaniki płynów. Efekt końcowy zaskakuje po dziś dzień, bowiem wóz który został wydany światu jest jedynym takim rodzynkiem w gamie Mitsubishi. Zacznijmy zatem od pierwszego, głównego składnika naszej potrawy. Mitsubishi Lancer Evolution.
Nie będę ukrywał, że o ile Grześka Evo obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg, dla mnie jest czymś wyjątkowym.
Pierwsze Evo pojawiło się w 1992 roku i zbudowane zostało wyłącznie w jednym celu. Miało zapewnić marce Mitsubishi drogę do sukcesu w rajdach i pożreć konkurencję w całości. W 1993 roku pojawiło się kolejne Evo, a później następne i następne. W sumie Lancer Evolution doczekał się dziesięciu ewolucji, z których ostatnia pojawiła się w 2007 roku. Z bliżej dla mnie niezrozumiałych przyczyn, Mitsubishi zrezygnowało z następnej odsłony Evo. Niemniej jednak pozwolę sobie pominąć ten fakt. Nie będę ukrywał, że o ile Grześka Evo obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg, dla mnie jest czymś wyjątkowym. A to historia o Lancerze Wagon, nie uzewnętrznienie wszystkich moich wewnętrznych emocji związanych z brakiem Lancera na dzisiejszym rynku.
Przenieśmy się zatem do 2005 roku. Roku, w którym pojawił się Lancer Evolution w swojej dziewiątej generacji. Przez wielu uznawanej jako najlepszą, a nawet ostatnią prawdziwą generację Evo. Przekonanie takie w głównej mierze zbudowane jest na legendzie silnika, czyli słynnej jednostce 4G63T. Jednostce, która jest swego rodzaju dwa jot zetem od Mitsubishi, w wydaniu czterocylindrowym. Prosty, pancerny silnik, który seryjnej mocy 280-400 koni śmieje się w twarz. Podobnie za nic, Lancer Evolution ma sobie powodzie, ulewy, gradobicia, śnieżyce czy skute lodem jeziora. To za sprawą napędu na cztery koła, który konstrukcyjnie i technologicznie był ówcześnie klasą samą dla siebie. Choć po prawdzie nawet współczesne konstrukcje nie dorastają systemowi Mitsubishi do pięt.
Podobnie za nic, Lancer Evolution ma sobie powodzie, ulewy, gradobicia, śnieżyce czy skute lodem jeziora.
Cały sekret tkwi w całkowicie bezkompromisowym podejściu do problemu, jakim jest przyczepność czterech kół. Elektronika wespół z hydrauliką steruje aktywnymi mechanizmami różnicowymi. Jednym, rozdzielającym moc pomiędzy przód i tył, oraz drugim montowanym na osi tylnej. Zanim zaczniecie podnosić ręce. O przedniej ośce również nie zapomniano. Tam z kolei siedzi pasywny dyferencjał helikalny, dopełniając całokształtu wozu, który w jednej chwili może lecieć na wklepanym po śniegu, kurczowo trzymając się nawierzchni, by w drugiej zamieść popisowo tyłkiem na zawołanie. Niekiedy Lancer Evolution nazywany jest baby-GT-R. I trudno się w tej kwestii nie zgodzić. Choć dla mnie, Evo jest o wiele bardziej uniwersalne.
Niekiedy Lancer Evolution nazywany jest baby-GT-R. I trudno się w tej kwestii nie zgodzić. Choć dla mnie, Evo jest o wiele bardziej uniwersalne.
Jeżeli czytając niniejszy tekst jesteś fanem bądź fanką japońskiej motoryzacji, to doskonale rozumiesz mój żal po morderstwie Evo. Na widok Lancera każdy miłośnik JDM zatrzyma się i zaduma. Serducho aż samo rwie się do lotu. Chce wyrwać się z klatki piersiowej i poszybować wysoko, wysoko ponad chmury. Z radości i szczęścia nad tym, co widzi. Niemniej jednak, każdy postronny obserwator nieszczególnie śledzący rynek motoryzacyjny wzruszy ramionami. Ot kompaktowy sedan ze spojlerkami. Pewnie kupił to jakiś młody gniewny i podoczepiał co tylko było w sklepie z częściami aftermarketowymi. Co? Mitsubishi? Nie słyszałem. W telewizorze skakał ostatnio jakiś Kobayashi.
Co? Mitsubishi? Nie słyszałem. W telewizorze skakał ostatnio jakiś Kobayashi.
Spójrzcie tylko, jak fenomenalnie Japończycy skorzystali w tym miejscu z blendera Stephana Poplawskiego. Wzięli zwykły, prosty, kompaktowy samochód w nadwoziu sedana. Wrzucili do niego silnik, który może wytrzymać detonację ładunku nuklearnego. Następnie postanowili sprząc go z napędem, który w ówczesnych czasach był szczytowym osiągnięciem w zakresie elektroniki, hydrauliki i elektrotechniki. Wyszedł im z tego Lancer Evolution. Wóz pozornie popaprany i zmiksowany z kompletnie nie pasujących do siebie składników. I wiecie co? Mitsubishi na tym nie poprzestało. W 2005 roku doszli do wniosku, że do blendera dobrze byłoby dorzucić odrobinę rozsądku i praktyczności. W ten sposób tworząc wersję Lancer Evolution Wagon.
Trasa ubiegnie Wam wyjątkowo szybko, zaś wrzaski elektronicznego ogranicznika prędkości z prawego fotela przytłumi charakterystyczny, basowy ryk kilkuset konnej bestii.
Auto, które jeszcze bardziej nie ma żadnego sensu. Pozornie. Ja chyba odkryłem zamysł Japończyków. Bowiem nadwozie kombi pozwala Wam na jedną, bardzo ważną rzecz. Każdy facet, który jest miłośnikiem motoryzacji, a jednocześnie posiada między udami wszystko jak należy, w pewnym momencie zostanie postawiony przed pewnym wyborem. Rodzina, czy pasja? Evo w kombi ten problem rozwiązuje drogą kompromisu. I to w jakim stylu! Przychodzi piątek, zatem jutro kolejny odcinek zawodów KJS w lidze, w której bierzesz udział. Tylko że od tygodnia Twoja druga połówka marudzi o jakichś wakacjach czy jak to się tam nazywa. Możesz zatem bez mrugnięcia okiem spakować wóz wszystkimi zbędnymi bibelotami, które Twoja dziewczyna upiera się ze sobą zabrać i zaproponować weekendowy wyjazd na mały piknik pod namiotem. Brzmi cudownie prawda?
Trasa ubiegnie Wam wyjątkowo szybko, zaś wrzaski elektronicznego ogranicznika prędkości z prawego fotela przytłumi charakterystyczny, basowy ryk kilkuset konnej bestii. Kilkuset, bowiem nie sposób mi oceniać, na jaką aktualnie moc zdecydowałeś się w swoim egzemplarzu. Może to być zarówno trzysta jak i sześćset koni. 4G63T to maszyna, która nie narzuca właścicielowi swojej mocy. Ona się po prostu dostosowuje. W przeciwieństwie do ogranicznika z prawego fotela. W każdym razie, po dotarciu na miejsce, opróżnieniu auta ze zbędnej masy, rozstawieniu namiotu i niezbędnego ekwipunku przychodzi czas na drugą część imprezy.
Otóż całkowicie przypadkowo może okazać się, że dosłownie trzysta metrów dalej jest linia startowa zawodów rajdowych.
Otóż całkowicie przypadkowo może okazać się, że dosłownie trzysta metrów dalej jest linia startowa zawodów rajdowych. Akurat tych, w których istnieje liga, w której miałeś startować. Czy to nie cudowny zbieg okoliczności? Dzieciaki będą przeszczęśliwe, bo co może być lepszego od latania bokiem po szutrowym, świeżo zwilżonym deszczem odcinku specjalnym? Jedynie Twoja połowica może odrobinę narzekać na wysoki decybelarz okolicznych terenów. Jednak ten problem jest do załatwienia. Od czego bowiem, Lancer Evolution Wagon ma trzycalowy przelot?
Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Mitsubishi