Porsche 550 – maszyna, która zabijała? A może wygodne alibi dla zwykłego partactwa i zbioru nieszczęśliwych zbiegów okoliczności?
W dzisiejszych czasach bardzo trudno jest ocenić, jaka informacja jest prawdziwa, a jaka fałszywa. Jeszcze kilkanaście lat temu, linia pomiędzy faktem a wymysłem foliarzy, była wyraźna i jednoznaczna. Dziś, wszystko to co nie zgadza się z narracją głównego nurtu, nazywa się spiskowymi teoriami i wymysłami wątpliwej reputacji ludzi. Problem jednak polega na tym, że w zbiór tak zwanych spiskowych teorii, wrzucane są niejednokrotnie pewne hipotezy lub przypuszczenia oparte na faktach, lecz niewygodnie kwestionujące stanowisko polityków czy mediów. A to nie do końca jest na rękę osobom, pragnącym osiągnąć pewne cele. Dlatego właśnie, łatkę spiskowej teorii, przykleja się do wszystkich punktów widzenia, odmiennych od tych, prezentowanych przez media głównego nurtu.
Mówię o tym w kontekście dzisiejszej historii, jaką chciałbym Wam przedstawić. Nie powinien Was dziwić fakt, iż dość często nawiązujemy w naszej twórczości do J. Clarksona. Potrafi ona inspirować, dlatego po raz kolejny zdecydowaliśmy się po nią sięgnąć. Otóż Jeremy w swoich felietonach czy programie Top Gear, określał niektóre samochody jako „chcące Cię zabić”. Rzecz jasna była to figura stylistyczna, mająca na celu znaczne podkreślenie bardzo trudnego prowadzenia auta. Albowiem część samochodów wybacza wiele błędów i nie stara się zabić swojego kierowcy. Jednak są i takie, które nie wybaczają absolutnie niczego. A wtedy czeka Was spotkanie ze Św. Piotrem u bram Niebios. O ile macie szczęście.
A wtedy czeka Was spotkanie ze Św. Piotrem u bram Niebios. O ile macie szczęście.
Niemniej jednak, w tym kontekście, istnieje pewna maszyna, która faktycznie zabijała. I choć sama koncepcja auta, które zabija, brzmi dość niedorzecznie, w istocie miała ona miejsce w naszym świecie rzeczywistym. Jeśli kojarzycie film „Christine” z 1983 r., wiecie co mam na myśli. I o ile to wyłącznie magia Hollywood, oraz kreatywnych scenarzystów, o tyle my mamy dla Was prawdziwą historię, prawdziwego auta. Mowa tutaj o Porsche i z góry pragniemy zaznaczyć, że wszelkie powiązania Ferdinanda z Adolfem są w tym wypadku przypadkowe. Ewentualne próby doszukiwania się związku, pomiędzy chorą pasją słynnego akwarelisty, a maszyną konstrukcji Porsche, uznane będą za spiskowe teorie i nie będą brane na poważnie. Skoro zatem tę kwestię mamy wyjaśnioną, przejdźmy do sedna.
Pierwszym modelem Porsche, jaki najpewniej wpadł Wam do głowy, jest Carrera GT. Radykalna, sportowa maszyna z jednostką V10, która pozbawiona była jakichkolwiek systemów bezpieczeństwa. Charakterystyczna budowa, rozkład masy i potężna, niczym nieograniczona moc sprawiają, że Carrera GT jest niesłychanie trudnym w prowadzeniu autem. Na domiar złego, właśnie w takim aucie zginął główny bohater serii „Szybcy i Wściekli”, Paul Walker. Nam jednak nie chodzi wcale o nią. Otóż okazuje się, że istnieje mrożąca krew w żyłach legenda, która po bliższym poznaniu staje się całkiem intrygująca.
(…) właśnie w takim aucie zginął główny bohater serii „Szybcy i Wściekli”, Paul Walker.
Bohaterem ów legendy jest Porsche z lat 50-tych, które i owszem, miało zaledwie 110 KM, lecz ważyło jedyne 550 kilogramów. Taki stosunek mocy do masy, pozwalał mu na rozpędzenie się do ponad zawrotnych 200 km/h, co w latach 50-tych było nie lada wyczynem. W zasadzie był to samochód wyścigowy, z centralnie umieszczonym silnikiem i charakterystycznymi dla ówczesnych konstrukcji, cieniutkimi oponami. Mówię poważnie, dojazdówka w moim aucie jest szersza. W każdym razie, powstało wyłącznie dziewięćdziesiąt sztuk w wersji drogowej. Jak już zapewne domyśliliście się ze zdjęć, mowa o Porsche 550, a w kontekście naszej historii, wartym podkreślenia jest fakt, iż jedną z takich maszyn nabył aktor imieniem James Dean.
Sam James Dean był w swoim czasie idolem nastolatków, oraz ikoną kultury petrolhead. Ówczesna młodzież, która w latach 50-tych w USA powodowała najwięcej wypadków na drodze, zapatrzona była ślepo w sposób bycia James’a. Stał się ich autorytetem, który nakreślał im sposób bycia i życia. Dlatego James został nawet zatrudniony do reklamy, mającej na celu okiełznać gorące głowy nieodpowiedzialnych młodych. Mówił w niej, cyt.: „jedź ostrożnie, możesz uratować moje życie”. Reklama była częścią kampanii, mającej na celu wytłumaczenie, szczególnie młodym, świeżo upieczonym kierowcom, że samochód to nie jest zabawka.
James Dean był w swoim czasie idolem nastolatków, oraz ikoną kultury petrolhead.
Lata 50-te w Ameryce to czas, w którym kultura samochodowa kwitnęła w najlepsze, zaś pojazdy jakimi poruszali się jej mieszkańcy, zazwyczaj wyposażone były w wielkie i mocne V8-ki. Dodatkowego smaczku, choć dziś można by go uznać za kicz, dodawały tony chromu i elementów zdobniczych. W tamtym okresie, na znaczeniu zyskiwać zaczął konsumpcjonizm i chęć pokazania się. Dlatego wóz musiał być wielki, błyszczący i piekielnie mocny. Cała reszta podzespołów mechanicznych, takich jak zawieszenia czy hamulce, schodziły na drugi, a nawet trzeci plan. Nikogo nie dziwiły napisy pokroju „Power Disc Brakes” na pedale hamulca, które ostrzegały, że hamulce są tarczowe oraz wyposażone zostały w układ wspomagania hydraulicznego. Takie zapiski były koniecznością, gdyż dziewięćdziesiąt procent maszyn poruszających się po drogach, wciąż korzystała z hamulców bębnowych na zwykłej lince.
Wracając jednak do naszej historii, kampania reklamowa nie przyniosła zbyt dużego skutku, a już na pewno niewiele dała samemu James’owi. Młody, 23 letni student Donald Turnupseed, najwyraźniej nigdy jej nie widział. Ewentualnie za nic miał przekaz z niej płynący, zwracający uwagę na innych uczestników ruchu drogowego. 30 września 1955 roku, za kierownicą swojego Forda Custom Tudor’a popełnił błąd i doprowadził do wypadku. Skręcając z drogi 466 w 41, nie zauważył jadącego z naprzeciwka James’a w Porsche 550. Mały Skurczybyk widowiskowo wbił się w Forda, finalnie doprowadzając do śmierci James’a i poważnych obrażeń u jego mechanika, Rolfa Wütherich’a.
Mały Skurczybyk widowiskowo wbił się w Forda, finalnie doprowadzając do śmierci James’a i poważnych obrażeń u jego mechanika, Rolfa Wütherich’a.
Wokół całego zdarzenia narosła masa plotek, miejskich legend i domysłów. Jedne twierdziły, że to James pędził na złamanie karku, a Donald nie miał szans go zauważyć. Inne, że to jednak ten drugi wymusił. Trafiłem nawet na taką, która twierdzi, że to Rolf prowadził Małego Skurczybyka. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, która wersja była zgodna z faktami, jednak w naszej opowieści, ma to drugorzędne znaczenie. Ważniejsze dla nas jest teraz wytłumaczenie terminu Mały Skurczybyk, który odnosił się do Porsche 550 James’a.
Podczas prac nad produkcją Olbrzym, kolega naszego głównego bohatera Bill Hackman, nadał jego Porsche przydomek Little Bastard, czyli na nasze Mały Skurczybyk. James’owi tak się on spodobał, że poprosił Dean’a Jeffries’a, lakiernika samochodowego, o namalowanie ów napisu na jego Porsche 550. Teoretycznie nie ma w tym nic niezwykłego, ludzie od lat przyozdabiali swoje wozy w różne napisy i symbole. Wypadek także nie miał znamion szczególnie tajemniczego. Zwykłe wymuszenie pierwszeństwa, które gdzieś na świecie zdarza się niemal codziennie. Problem jednak polega na tym, że równo tydzień przed nim, aktor Alec Guinness powiedział Jame’sowi Dean’owi, że jego Porsche 550 wygląda „złowrogo”. Na dodatek rzekł również „Jeśli wsiądziesz do tego auta, za tydzień znajdą cię w nim martwego”. Rozmowa ta miała miejsce 23 września 1955 roku. Dokładnie siedem dni przed śmiercią James’a.
Rozmowa ta miała miejsce 23 września 1955 roku. Dokładnie siedem dni przed śmiercią James’a.
Finalnie, to co zostało z Porsche 550 udało się sprzedać. Pozostałości wraku kupił kierowca wyścigowy, niejaki William Eschrisch. Wraz z kolegą McHenry’m zaadaptowali do swoich wozów odpowiednio silnik oraz skrzynię biegów i elementy układu napędowego. Rzecz jasna żadnemu nie udało się dotrzeć do mety. Jeden z nich zginął, drugi zaś uległ wypadkowi, w którym został poważnie ranny. Ciężko mówić tu o jakimkolwiek szczęściu, tym bardziej, że podczas całego zajścia odpadło koło, które poleciało w trybuny i zabiło policjanta.
Jeśli jednak myślicie, że to koniec historii, to muszę Was zmartwić. Albowiem to był dopiero początek. Po całym zdarzeniu, to co zostało z Porsche 550 zakupił niejaki George Barris. Gość był słynnym tunerem Hollywood, odpowiedzialnym między innymi za design Batmobilu. Zdawało się dość oczywistym, iż z unikatowego, wyprodukowanego jedynie w 90 egzemplarzach wozu, pomimo znacznych uszkodzeń, to co zostało może okazać się niesłychanie cenne. Niestety, gdy przyszło do rozmontowania wraku, spadł on z podnośnika na George’a i połamał mu nogi. Na domiar złego, dwa tylne koła odkupił pewien kierowca, który chwilę później uległ poważnemu wypadkowi. Powód? Jednocześnie wystrzeliły obie opony.
Teoretycznie można wszystko zrzucić na nieszczęśliwy zbieg różnego rodzaju okoliczności. Opony wybuchają nie od dziś, kierowcy wypadają z nitki toru także nie od dziś. Lecące odłamki w postaci spojlerów czy kół niemal za każdym razem sieją spustoszenie wśród widzów. Bez względu na to czy są przeklęte czy nie, fizyka działa w dokładnie taki sam sposób. Ale, ku mojemu i Waszemu zaskoczeniu, to wciąż nie koniec. Okazuje się bowiem, że szczątki Porsche 550 miały posłużyć kampanii na rzecz bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Pomysł był prosty. Wrak miał podróżować po Ameryce i stanowić dobitny dowód na to, jak kończy się szaleńcza i niebezpieczna jazda na krawędzi.
Lecące odłamki w postaci spojlerów czy kół niemal za każdym razem sieją spustoszenie wśród widzów. Bez względu na to czy są przeklęte, czy też nie.
Jak trafnie się domyślacie, również i w tym miejscu nic nie mogło pójść dobrze. Podczas jednej z prezentacji w szkole, Porsche 550 spadło z zaczepu na jednego z uczniów. Chłopak został ranny, miał połamaną miednicę i garść siniaków. Innym razem, w jednym z garaży, w którym wóz stał przed pokazem, wybuchł pożar. Spłonął tylko on, nic innego nie uległo uszkodzeniom. Przyczyna pożaru? Do dziś nie znana. Mało? W porządku. Otóż podczas przewozu Małego Skurczybyka między jednym pokazem, a drugim, ciężarówka wpadła w poślizg i wylądowała w rowie. Kierowca Gorge Barkuis, przewożący wrak, a raczej pozostałości po nim, również doświadczył przykrego zbiegu okoliczności. Podczas wypadku został przygnieciony przez kupę żelastwa niegdyś przypominającą Porsche 550 James’a. Rzecz jasna, kupka metalu była ostatnim, co widział przed śmiercią.
Ponownie, w 1960 roku, resztki tego co zostało z auta, trafiły do pewnego garażu, w którym także wybuchł pożar. Tym razem spalone zostało wszystko oprócz wraku Porsche 550, rzecz jasna z niewyjaśnionych przyczyn. Część z tych wszystkich wydarzeń można zapewne uznać wyłącznie za legendy. W wielu przypadkach są to wyłącznie poszlaki, w innych brak nawet szczątkowych dowodów. Jedno jednak jest pewne. W tym samym roku, wrak Porsche 550 miał zostać przewieziony pociągiem w zapieczętowanym kontenerze do Los Angeles. Pociąg a jakże, dotarł. Kontener także, nawet z nienaruszoną pieczęcią. Jednak po Małym Skurczybyku nie było ani śladu.
Pociąg a jakże, dotarł. Kontener także, nawet z nienaruszoną pieczęcią. Jednak po Małym Skurczybyku nie było ani śladu.
Jedyne co na dzień dzisiejszy wiemy na pewno, to że nikt nie ma pojęcia gdzie podział się wrak samochodu James’a Dean’a. Porsche 550 o numerze nadwozia 550-0055 przepadło jak kamień w wodę. Doszło nawet do pewnego absurdu, gdy w 2005 r. z okazji 50 rocznicy śmierci James’a, Muzeum w Illinois przeznaczyło okrągły milion baksów dla osoby, która dowiodłaby, że jest w posiadaniu szczątków przeklętego wozu. Jak myślicie, ilu znalazców się zgłosiło? Pięciu? Dziesięciu? Stu? Odpowiedź brzmi ani jeden. Nagroda nie została odebrana, miejsce pobytu wraku zaś, wciąż pozostaje zagadką.
Nagroda nie została odebrana, miejsce pobytu wraku zaś, wciąż pozostaje zagadką.
Morały z całej historii są zatem dwa. Po pierwsze, nie zawsze miejskie legendy mają realne przełożenie na rzeczywistość. Często staramy się wytłumaczyć pewne zjawiska lub sploty zdarzeń, których nie rozumiemy lub z którymi się nie zgadzamy. Usprawiedliwiamy swój brak umiejętności bądź brawurę przeklętą oponą. Niekiedy zrzucamy winę za wywrócenie ciężarówki na wrak, który w dodatku zamordował naszego męża czy brata. Nieudolny pracownik, który schrzanił uchwyty mocujące kilkuset kilogramową bryłę metalu, zrzuca swoje zaniedbanie na klątwę i tak dalej.
Nie ulega jednak wątpliwości, że dookoła Porsche 550, szczególnie tego, którym zaraz przed śmiercią jechał James Dean, narosła masa spiskowych teorii. Z których część, po prostu jest prawdziwa. To znaczy, zdarzyła się i faktycznie miała miejsce. Co wcale nie oznacza, że ich przyczyną była klątwa czy Mały Skurczybyk. Ja mimo wszystko, po zapoznaniu się z całą tą bajeczką, o wiele większą uwagę przykładam do pochodzenia części do mojego wozu. Głupio byłoby zginąć, przez jakąś przeklętą nakrętkę czy żarówkę postojową. Co niby mieliby wpisać w rubryczce „przyczyna zgonu”? Żarówka H7? Przecież to brzmi niedorzecznie!
Prowadził Grzegorz Chęciński,
tuningował Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.
Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Porsche