Kochanie, a może chciałabyś zobaczyć Włochy? Tylko nie mów, że nas nie stać. Spokojnie, mam pewien pomysł.

„(…)Zawsze staram się myśleć o Fiat 'ach, Alfach czy Ferrari w ten sposób, a zarazem wypierać z umysłu trapiącą mnie myśl, że Włosi to zwykli partacze.

Nie jest niczym niezwykłym w kręgach motoryzacyjnych, iż za kolebkę sportowych emocji i wrażeń z jazdy uznaje się Włochy. Rzecz jasna ma to przełożenie w historii oraz włoskich markach takich jak Ferrari, Lamborghini, Alfa Romeo czy nawet Fiat. Ten ostatni w dzisiejszych czasach ma co prawda niewiele wspólnego z emocjami, choć jeszcze kilka dekad wstecz prężnie uczestniczył w motosporcie i produkował auta o zacięciu sportowym. Jednak nawet gdy spytacie kogoś kompletnie nie związanego z samochodami, motoryzacją i tym całym światem tłoków, turbosprężarek czy czarnymi od oleju dłońmi, jakie według niego marki sportowe kojarzy, zapewne w pierwszej kolejności wymieni właśnie Ferrari lub Lamborghini.

Ich historię doskonale zna niemal każdy na świecie. Zaś temperament tych wozów jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, iż nie przypadkowo wyrosły one na tak wybitną potęgę motoryzacyjną. Jednak problem zarówno z Ferrari jak i Lamborghini jest jeden. I jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Nie ma co ukrywać, że bestie z logo konia oraz byka należą do najdroższych rzeczy jakie człowiek może sobie sprawić za życia doczesnego. Bez względu na rocznik, silnik czy parametry, zarówno wozy z Maranello jak i Sant’Agata Bolognese trzymają szalenie wysokie ceny, które sprawiają, że stać na nie bardzo niewielu. I warto zastanowić się dlaczego.

Moja dziewczyna to cholernie mądra istota, o czym już kiedyś zapewne wspominałem.

Za każdym razem gdy widzi jakiś super drogi samochód, po pierwszym zachwycie zawsze zadaje mi to samo pytanie – „Powiedz mi, jak to jest. Dlaczego te wszystkie supersamochody są takie drogie. Jakim cudem mogą kosztować tak horrendalne pieniądze. W czym droższe jest wygięcie blachy w inny sposób czy włożenie większego silnika”. Rzecz jasna, jako że jestem z zawodu inżynierem, zawsze staram się jej wytłumaczyć, że to nie kwestia samej blachy czy silnika, a technologii.

Wiecie, egzotyczne materiały takie jak włókno węglowe, dopracowane zawieszenie czy wysokiej jakości stopy metali użyte do budowy silnika czy skrzyni będące w stanie wytrzymać potworne naprężenia i przeciążenia. Lecz zawsze spotykam się z tą samą kontrą – „Ok powiedzmy, że masz rację. W takim razie taki wóz powinien kosztować trochę więcej od przeciętnego auta. Ale nie dziesięć czy piętnaście razy więcej ! Jak to jest, że Amerykanie potrafią zrobić Viper’a czy Corvette za ułamek ceny takiego Ferrari, Lambo czy Astona Martina?

Fiat

Co, blacha w Europie jest piętnaście razy droższa od tej w USA? A może ta osiemset konna V-ósemka z Ferrari jest piętnaście razy droższa od tamtej, osiemset konnej V-ósemki Jankesów? Przecież ten Twój argument to kpina!”.

I w istocie, gdy głębiej się nad tym zastanowić, rzeczywiście moje argumenty brzmią bez sensu. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem takiej sytuacji jest zatem tok rozumowania prowadzący do wniosku, iż super sportowe auta kosztują tak koszmarne pieniądze… bo mogą. Bo to Ferrari. Bo Ferrari może tylko kosztować. Po prostu. Bo Ferrucio i Enzo stworzyli tak niesamowitą legendę wokół swoich wozów, która skłania obrzydliwie bogate osoby do kupna tychże konstrukcji za tak niebotyczne pieniądze. I nie zrozumcie mnie źle. Gdybym był szejkiem z Kuwejtu, sławnym artystą albo prezesem międzynarodowej korporacji zapewne również woziłbym się jednym z tych arcydzieł na kołach. Co nie zmienia faktu, że ich ceny są odrobinę przegięte.

Wiecie, takie Lamborghini Aventador nie jest dwadzieścia razy szybsze od Volkswagena Golfa GTi. Co najwyżej dwa, może trzy razy szybsze, w zależności czy porównujemy czasy na torze, do setki etc. Za to kosztuje dwadzieścia razy więcej pieniędzy. Jednak we włoskich konstrukcjach drzemie jeszcze coś. Ten niesamowity charakter, ukryta magia włoskich konstrukcji, niemal ludzka dusza, tchnięta przez projektantów w półtorej tony żelastwa i gumy. Ewentualnie to tylko kolejna bajeczka Enzo i Ferruciego, która utkwiła mi w głowie. W każdym razie. Schodząc na ziemię i pozostając przy budżecie przeciętnego zjadacza chleba, ciężko wyobrażać sobie, że stać nas będzie na konstrukcje pokroju Ferrari czy Lambo.

Fiat

I w tym miejscu Fiat wychodzi z pewną propozycją.

Bowiem ta niesamowita aura wyjątkowości przypisywana sportowym cackom z Włoch nie jest niczym nowym. I doskonale zdawał sobie z tego sprawę również Fiat, który nie oszukujmy się, nigdy do marki super luksusowej nie aspirował. Ot zwykłe, tanie wozidełka dla ludu, czasem podrasowane i podkręcone, lecz wciąż w zasięgu portfela przeciętnego Antonio. Postanowił on jednak stworzyć wóz, którego zdjęcia widzicie tu i ówdzie w taki sposób aby połączenie dwóch pozornie oddalonych od siebie światów o całe lata świetlne było możliwe. Zwykły, poczciwy Fiat, postawił sobie za cel stworzenia Ferrari dla ludu. Auta, które ma styl, klasę, sportowe prowadzenie i sylwetkę przywodzącą na myśl rzeźby Michała Anioła. Bez dwóch zdań przyciąga ona uwagę każdego przechodnia, choć nie każdemu musi się ona podobać.

Ale taka właśnie ma być sztuka. Kontrowersyjna, zaskakująca, zwracająca uwagę i wprowadzająca w konsternację. Skłaniająca przechodnia do przystanięcia, zawieszenia oka i zastanowienia się, czy na pewno tego loga „Fiat” nie przykleił jakiś domorosły tuner. Bo z powodzeniem nadwozie Fiata Coupe mogłoby nosić znaczek Alfy Romeo czy Lancii. I żaden producent nie byłby z tego powodu zawstydzony. Włochom udało się połączyć tą magiczną aurę ze stosunkowo prostym konstrukcyjnie, tanim autem, którym można jeździć na co dzień. Co istotne, bez konieczności uprzedniego wstawienia w zastaw całego majątku rodziny.

Fiat

Jednak projektanci z Turynu nie spoczęli na samym projekcie zewnętrznym. Postarali się bowiem, aby ich Coupe dawało choć część emocji towarzyszących prowadzeniu super aut.

Fiat
Nie jest to co prawda ultrasportowy wóz pokroju Ferrari, mamy jednak żwawe jednostki, bardzo sprawne prowadzenie pomimo budżetowego napędu na przednią ośkę, oraz liczne drobne usterki i problemy trapiące elektrykę czy podzespoły silnika.

Bez tych ostatnich z pewnością nie odczulibyśmy, że jedziemy czymś wyjątkowym. Ale w końcu to Włosi, musieli coś schrzanić, choć odrobinę. Bo jak sam J.C. zwykł powtarzać. Wady, pozornie drobne i nieznaczące nadają autu cech ludzkich, a tylko wtedy człowiek jest w stanie je w pełni pokochać. Bo przypomina innego człowieka. Z wadami, przywarami i drobnymi niedociągnięciami.

Fiat

Zawsze staram się myśleć o Fiatach, Alfach czy Ferrari w ten sposób. A zarazem wypierać z umysłu trapiącą mnie myśl, że Włosi to zwykli partacze. Takie podejście sprawia po prostu, że czuję się szczęśliwszy. Szczęśliwsza będzie również Wasza nerka. Bowiem jeśli kiedykolwiek Wasza druga połówka wspominała po kieliszku wina o tym, jak bardzo chciałaby zobaczyć Włochy, możecie ją teraz zabrać w tą śródziemnomorską podróż, bez konieczności pozbywania się tej pierwszej na czarnym rynku. A Fiat Coupe zdecydowanie ten unikalny, magiczny klimat włoskiej motoryzacji może Wam zapewnić.

Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Wheelsage
Garaż Fiat ’a

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.