Lexus LFA

Lexus LFA. Prawdziwi bohaterowie umierają w samotności.

Wyrazisty. Ekstrawagancki. Wysublimowany. Zjawiskowy. Niezrozumiany. Wyjątkowy. Lexus LFA.

Pierwsze wytwórnie filmowe na terenie dzisiejszego Hollywood powstały w 1912 roku. I choć kino oraz przemysł filmowy pierwszej połowy dwudziestego wieku nie przypominały tego, co dziś jest nam znane, bardzo szybko zaczęto przyzwyczajać widzów do tak zwanego happy end’u. W latach 70-tych i 80-tych na popularności zaczęły zyskiwać produkcje tak zwane super bohaterskie. Ich fabuła opierała się na kręgosłupie, który zakładał istnienie postaci ratującej świat przed siłami zła. Pierwsza ekranizacja Superman’a miała miejsce w 1978 r., Batman to dopiero 1989 r., zaś prawdziwy rozkwit tego rodzaju produkcji, przyniosły próby odzwierciedlenia fabuły komiksów na ekranach kin. Niemal każdy z Was kojarzy sagę X-Men czy epizody realizowane w ramach Marvel Cinematic Universe. Dziś to one, wespół ze Spiderman’em czy Thor’em, tworzą trzon filmów opowiadających losy superbohaterów, które znamy tak dobrze.

Wszystkie te ekranizacje, a także filmy pokroju Szklanej Pułapki czy Rambo, mają ze sobą jeden, zasadniczy czynnik wspólny. Superbohater, niekiedy będący zwykłym, prostym facetem, staje na głowie by uratować świat przez zgrają bandytów. I choć całe zastępy wrogów starają się skutecznie utrudnić mu życie, ten dzielnie walczy, rozprawiając się z każdym z nich. Proste, skuteczne, budujące pozytywnego ducha u odbiorcy i udowadniające, że bez względu na okoliczności, dobro zawsze ze złem wygrywa. To pokrzepiające, szczególnie gdy w rzeczywistym życiu, często wątpimy w prawdziwość tego ostatniego. We wszystkich produkcjach, w których świat przedstawiony imituje symboliczną walkę dobra ze złem, to dobro zawsze musi zwyciężać. Zło ponosi porażkę, zaś bohater, pozornie słaby i niejednokrotnie ciamajdowaty, przecież musi wygrać. Świetnie pokazała to seria Deadpool, naśmiewająca się odrobinę z tej utartej ścieżki.

Żyli długo i szczęśliwie…

Niemniej jednak, rzeczywistość jest z goła odmienna. Przedstawiona jako prawda objawiona fabuła, nierzadko niewiele ma wspólnego z otaczającym nas światem. Otóż, w naszym, prawdziwym uniwersum, również możemy spotkać bohaterów. Niejednokrotnie odznaczających się niebywałą wytrzymałością na ból i przeciwności losu. Pakujących się w tarapaty i ręce wroga kozaków, którzy w imię idei dobra i patriotyzmu, poświęcają życie dla innych. Problem w tym, że w przeciwieństwie do superbohaterów z kreskówek i komiksów, oni w istocie te życie poświęcają. Po całej akcji często są opluwani, ich przeszłość zostaje ukazana w krzywym zwierciadle, a oni sami umierają w brudzie i smrodzie własnych ekskrementów, pomieszanym z żelazistym aromatem zakrzepłej krwi. Te obrazy wprost przywodzą mi na myśl historię W. Pileckiego.

Facet był prawdziwym bohaterem Polaków. 19 września 1940 r. dobrowolnie wszedł w „kocioł”, a następnie dał się złapać i przewieźć do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz. W skrócie, miał on zdobyć wiarygodne informacje świadczące o zbrodniach hitlerowskiej, III Rzeszy. Ponadto, udało mu się stworzyć całą siatkę konspiracyjną w obozie koncentracyjnym. Przypominam jedynie, że dokonał tego, sam będąc więźniem pod stałą obserwacją Niemców, w międzyczasie pomagając swoim towarzyszom. Już sam akt dobrowolnego oddania się w ręce hitlerowskich oprawców, był dowodem jego niebywałego hartu ducha. Jednak to nie koniec. Nocą, z 26 na 27 kwietnia 1943 r., gdy Niemcy zaczęli zbyt mocno węszyć i rozpracowywać konspiracyjne siatki w obozie, uciekł z Auschwitz wraz z dwoma innymi więźniami. Od razu postanowił włączyć się w szeregi Armii Krajowej, by finalnie, w październiku 1945 r. na osobisty rozkaz gen. Andersa, rozpocząć działalność wywiadowczą na temat sytuacji panującej w Ojczyźnie.

Lexus LFA

Po całej akcji często są opluwani, ich przeszłość zostaje ukazana w krzywym zwierciadle, a oni sami umierają w brudzie i smrodzie własnych ekskrementów, pomieszanym z żelazistym aromatem zakrzepłej krwi.

Jak wyglądała sytuacja w stalinowskiej, powojennej Polsce, raczej nie trzeba nikomu tłumaczyć. Bohater II wojny światowej, zamiast noszony na rękach i obsypywany kwiatami, został pojmany 8 maja 1947 r. Trafił on w ręce funkcjonariuszy bezpieki, którzy torturowali go i przesłuchiwali. Podczas jednego z widzeń z żoną, jak później się okazało ostatniego, Witold Pilecki wyznał jej, że, cytując, „Oświęcim to była igraszka”. Określić metody tortur agentów Urzędu Bezpieczeństwa jako bestialskie i nieludzkie, to jak nic nie powiedzieć. Finalnie, 15 marca 1948 r. został skazany na śmierć, wyrok zaś wykonano 25 maja tego samego roku w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej. Witold Pilecki został zamordowany poprzez strzał w tył głowy. Bez honoru, bez godności. Jeden z największych bohaterów Rzeczypospolitej Polski ginie z rąk czerwonej zarazy, która do 1989 roku wszelkie informacje na temat Rotmistrza Witolda Pileckiego cenzuruje, tuszuje i utajnia.

Posłuchaj… czujesz?

Zastanawiacie się zapewne, co u licha wspólnego ma historia naszego bohatera narodowego z jakimś samochodem. Jak śmiem porównywać jakieś tam auto, do zbrodni wojennych oraz powojennych na Polakach. I macie rację. Te wydarzenia, swoją wagą i rangą, nijak mają się do tematów motoryzacji. Lecz historia Lexus’a LFA bardzo przypomina mi właśnie taką bohaterską walkę. Otóż, jego ścieżka życiowa rozpoczyna się w 2000 r., kiedy to Toyota rozpoczyna projekt pod kryptonimem TXS. Japończycy postanowili, iż pokażą całemu światu swój potencjał i możliwości technologiczne, obrandowane w logo Lexus. W styczniu 2005 r. świat ujrzał pierwszy koncept LF-A na targach w Detroit. Pomimo że w 2006 roku projekt dostał teoretycznie zielone światło, Toyota postanowiła zacząć od nowa.

Otóż okazało się, że wóz nie był dość dobry. Jego konstrukcja zakładała użycie aluminium, jednak Japończycy doszli do wniosku, że monokok z włókna węglowego będzie lepszym rozwiązaniem. Doprawdy, podziwiam ich zawziętość i upór w bezkompromisowym dążeniu do perfekcji. Lexus LFA został zatem całkowicie przeprojektowany i żebyście dobrze zrozumieli, oznacza to rozpoczęcie prac od czystej kartki. Projekt polegający na zastosowaniu aluminiowej ramy diametralnie różni się od technologii wykorzystującej włókno węglowe. Zatem całe auto musiało zostać narysowane, policzone i wyprodukowane ponownie, od zera. Toyota jednak nie poddała się i 23 października 2009 roku, po dziewięciu latach od rozpoczęcia projektu, Lexus rozpoczął zbieranie zamówień.

Lexus LFA

Doprawdy podziwiam ich zawziętość i upór w bezkompromisowym dążeniu do perfekcji.

Gdybym chciał przedstawić na łamach jednego artykułu cały asortyment niuansów technologicznych, które znalazły się w LFA, musiałby on zostać wydany w postaci kilkutomowego grymuaru. Obowiązkowo oprawionego w najwyższej jakości skórzaną okładkę. Dlatego skupię się wyłącznie na jednym aspekcie, który wyjątkowo zapadł mi w pamięć. Otóż, do napędu Lexus LFA dostał wolnossącą, 4,8 litrową V10-tkę, za której opracowaniem stała marka Yamaha. Nie pierwszy raz współpracowała ona z Toyotą przy tworzeniu silników na zamówienie. Tym razem jednak, przeszli samych siebie. Silnik o oznaczeniu 1LR-GUE był jednostką, w której absolutnie nie chodziło o liczby zapisane w rubryczce dołączonej do katalogu. Lexus LFA przede wszystkim miał dostarczać emocji i kreować niepowtarzalne wrażenia u kierowcy.

Yamaha, wbrew obiegowej opinii, znana jest przede wszystkim z doświadczeń w branży muzycznej. Ogromny nacisk przy projekcie konstrukcji, inżynierowie położyli na akustykę i nagłośnienie. Ale nie te, płynące z głośników, a te pierwotne, dobiegające z silnika. Tak jest. Lexus LFA miał grać i śpiewać bez włączania jakiegokolwiek radia. Jego V10-tka o mocy 560 KM może nie była najmocniejszą jednostką świata, lecz rozkręcając się do 9 500 obrotów na minutę, z pewnością wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Na stronie Yamahy można znaleźć dokument, który przetłumaczył jeden z redaktorów motoryzacyjnych, Robert z kanału Povagowani. Nie chcąc odkrywać Ameryki na nowo, pozwolę sobie przytoczyć jego autorskie tłumaczenie poniżej.

Tekst oryginalny.

Podczas prac nad instrumentami muzycznymi, Yamaha nauczyła się, jak ważnym elementem dla muzyków jest czucie granego dźwięku, jak największą ilością zmysłów. Podczas gry na instrumencie, wykonawcy słyszą delikatne zmiany głośności, tonu i niuansów dźwiękowych, które sami wytwarzają podczas grania. Dokładne odczuwanie muzyki wszystkimi zmysłami wpływa na to, że mogą oni na bieżąco zmieniać styl grania i reagować na zmiany dźwięku. W taki sam sposób zaprojektowano silnik, kokpit i układ wydechowy Lexus’a LFA. Podwójny dolot do silnika, połączony jest z ciśnieniową komorą wyrównawczą, która przekazuje dalej wyrównane fale ciśnienia, za pomocą kompozytowych rezonatorów, do wnętrza kabiny. Przy 3000 obrotów na minutę, przekazywane są drgania o częstotliwości 250 Hz, co odpowiada dokładnie liczbie wybuchów mieszanki w czasie sekundy pracy dziesięcio cylindrowego silnika, pracującego na poziomie właśnie 3000 obrotów na minutę. Zasada ta jest zachowana również przy 6000 obrotów na minutę.

Akustyczne rezonatory przekazują do kabiny drgania o częstotliwości 500 Hz, co również odpowiada ilości wybuchów mieszanki w silniku. Powyżej 6000 obrotów na minutę, komory ciśnieniowe wpadają w drgania o częstotliwości wyższej, niż ilość wybuchów mieszanki w silniku. Tak aby kierowca czuł wszystkimi zmysłami, że zbliża się do odcięcia i ma się przygotować do zmiany biegu na wyższy. Ponadto, każdy wlot powietrza do kabiny jest osobną komorą akustyczną. Wloty powietrza na podszybiu, zaprojektowane są do przenoszenia wysokich dźwięków z silnika. Wloty na desce rozdzielczej i po bokach z kolei, przeznaczone są do przenoszenia średnich partii dźwięków. W końcu nawiewy na nogi, przekazują basowe drgania płynące z silnika. Całość uzyskana bez najmniejszych ingerencji elektronicznych. Wszystko opiera się na czystej inżynierii dźwiękowej.

Lexus LFA

(…) każdy wlot powietrza do kabiny jest osobną komorą akustyczną.

Żeby tego było mało, wydech także jest skomplikowanym instrumentem muzycznym. Ma on kilka klap akustycznych, rozmieszczonych na różnych jego odcinkach. Poniżej 3000 obrotów na minutę, wydech wycisza i wytłumia maksymalną ilość dźwięków płynących z silnika. Między 3000 a 6000 obrotów na minutę, część klap otwiera się, wzmagając odczucia kierowcy i osób dookoła. Z kolei powyżej 6000 obrotów na minutę, wydech otwiera się w pełni, przekazując pełną kompozycję dźwięków wprost z silnika, wciąż bez sztucznego ich przekształcania. Włosy stają dęba od samego czytania tego.”

Lexus LFA

Życie, to nie je bajka.

Ja również, gdy po raz pierwszy zgłębiałem tajniki LFA, nie mogłem uwierzyć, jak wiele pracy, czasu i uwagi inżynierowie przyłożyli do tak, mogłoby się wydawać, błahych aspektów. Generalnie, producentom zazwyczaj zależy na maksymalnym odizolowaniu przedziału pasażerskiego od dźwięku. Jednak nie w tym przypadku. Nawiązując do słów projektantów Yamahy, kierowca oraz jego pasażer mają czuć samochód wszystkimi możliwymi zmysłami. Każda, nawet pozornie nie mająca większego znaczenia wibracja, ma zostać przechwycona, a następnie skierowana tak, aby kierowca mógł ją wyłapać. Nic dziwnego, że Lexus LFA był tak ogromnym powodem do dumy Toyoty. Szkoda jednak, że tylko Toyoty.

Otóż, po niespełna dwuletnim okresie produkcji, świat ujrzało zaledwie 500 egzemplarzy LFA. Co jeszcze smutniejsze, do dziś w salonach stoją nowe, nigdy nie sprzedane sztuki, czekające na swoich klientów. Niemal dziesięć lat od zakończenia produkcji, a Lexus LFA nie sprzedał się w swoim całym, limitowanym nakładzie pół tysiąca sztuk. Wielu doszukuje się tutaj winy samych Japończyków, ja jednak widzę to inaczej. Nawiązując do historii superbohaterów i Rotmistrza Pileckiego, marzenia i ich ekranizacja mają się nijak do rzeczywistości. Świat jest okrutny i pozbawiony skrupułów. Należy oddać honory Toyocie za to, że po pierwsze zdecydowała się na projekt pod nazwą Lexus LFA, po drugie zaś, że tak bardzo się do niego przyłożyła. Lecz jak pokazały późniejsze dzieje, zamiast słów uznania i podziękowań ze strony świata za tak wspaniałe dzieło sztuki, Toyota spotkała się z falą krytyki i niezrozumienia.

Lexus LFA

(…) kierowca oraz jego pasażer mają czuć samochód wszystkimi możliwymi zmysłami.

Zewsząd padały głosy niezadowolenia, że auto jest przestarzałe i za wolne. Wolnossąca V10-tka w 2012 roku to przeżytek. 560 koni nie robiły na nikim wrażenia. Liczyła się główna narracja, która mówiła jasno. Chcemy uturbionych silników, które idą z dołu i generują setki tysięcy niutonometrów momentu. Nikt nie zadał sobie trudu i nie sprawdził, jaki Lexus LFA jest w rzeczywistości. Tak samo jak władze PRL’u, uznały Witolda Pileckiego za wroga systemu. Chwasta, który trzeba wyrwać, póki nie narobił większych szkód. Lexus LFA uznany został za pomnik archaizmu. Jeżdżący dowód na to, że Japończycy nie potrafią zrobić super samochodu z prawdziwego zdarzenia.

Rotmistrz Witold Pilecki, pośmiertnie dopiero w 2006 r., został uhonorowany orderem Orła Białego. Jego wyrok, który wydano za PRL’u, został unieważniony dopiero w 1990 r. Lexus LFA także doceniany jest dopiero dziś. Na początku drugiego dziesięciolecia XXI w., gdy brakuje nam prawdziwych aut z charakterem, aż chciałoby się krzyknąć Toyota, zrób to jeszcze raz! Japończykom udało się to, co potrafi pojąć i zrozumieć, jedynie garstka. Tchnęli w monokok z włókna węglowego z silnikiem i kołami, żywego ducha. Stworzyli wóz jedyny w swoim rodzaju. Maszynę, w której absolutnie nie chodzi o moc, przyspieszenie czy osiągi. Cała magia Lexus’a LFA to emocje, które potrafi wykreować, a następnie je nam przekazać. Niczym żywy organizm. Niemniej jednak, życie to nie je(st) bajka. W prawdziwym życiu, super bohaterowie nie żyją długo i szczęśliwie. Umierają samotnie, od postrzału w głowę. Ewentualnie, grzęznąc w kałuży własnej krwi, gdzieś w kącie brudnej, zimnej celi.  

Lexus LFA

Prowadził Mateusz Kania.
Wpis napędzany przez ekipę Moto Z innej Perspektywy | MZiP.

Źródło zdjęć: Wheelsage
Materiał źródłowy: Yamaha, tłumaczenie Povagowani.
Garaż Lexus’a

7 Comments

  1. Szkoda, że historia przez Ciebie opowiedziana, też nie spotka się z szerszą publicznością (zupełnie jak opisywany samochód). No ale czego się spodziewać w dobie tiktoków i innych śmieci. Wielka szkoda…
    Czytając jak pracuje silnik w LFA (majstersztyk!) można sobie wyobrazić ile pracy musieli w to włożyć inżynierowie Lexusa/Toyoty.
    Dla mnie to, zaraz obok kultowej Hondy NSX, auto moich marzeń.
    Może kiedyś… 🙂
    Dziękuję za dobrą lekturę!
    Pozdrawiam!

    • V10 to najlepszy dźwięk występujący w przyrodzie. Ale co do Lexusa to prawda jest taka, że każde tworzone przez nich auto traktują bardzo serio. Wystarczy spojrzeć na LS – do tej pory robią je tak, że komfort ma jak Bentley czy Rolls-Royce i nie wołają za to aż tyle.

      W przypadku LFA problem polegał chyba na absurdalnej cenie. Ktoś zerknął i zobaczył, że za takie parametry może mieć 2 Ferrari/Porsche. No to wiadomo, że nikt nawet nie szedł na jazdę testową. Każdy kogo było stać traktował go jako „spoko auto, ale nie za tę cenę”. Gdyby to kosztowało tyle co Porsche 911 rozmowa byłaby inna. A to było liczone w grubych milionach.

      • Zgadza się, cena była zaporowa. Ale nie sądzę, żeby nie odzwierciedlała realnej wartości. A to, że ludzie oceniają auta wyłącznie po parametrach, to nie nowość. Gdyby oceniali wyłącznie po charakterze, nikt dziś SUV’em by nie jeździł. A jednak wszyscy niemal jeżdżą, bo mają dobre parametry na papierze. Jakie są w rzeczywistości? Sami przecież doskonale wiemy…

    • Dla mnie, prywatnie, także jest to wóz marzeń 🙂 A to, że niewielu miało okazję go poznać, jedynie nadaje mu dodatkowej wyjątkowości 🙂
      Czy nasza twórczość spotka się z szerszą publicznością? Pewnie nie. Raczej na pewno. Czy to źle? Sam sobie na to odpowiedz 😉

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Dużo nowości, wystarczy wybrać.